Moje zapiski z podróży po fascynującym świecie ludzkiej myśli i ducha

Kategoria: Duchowość

Hazrat Inayat Khan o miłości

Hazrat Inayat Khan był indyjskim mistykiem, który w początkach XXw. przyniósł na zachód mądrość mistycznego ruchu sufich, który dziś jest znany pod zbiorczą nazwą sufizmu uniwersalnego. W toku moich peregrynacji po meandrach ludzkiej myśli, ostatnio sporo czasu zajmuje mi zgłębianie zagadnienia miłości. Rzecz nie tylko w powszechnie znanych miłosnych uniesieniach, które starożytna Grecja ochrzciła mianem Eros. Chodzi o coś więcej – miłość jako wszechogarniającą siłę, która zawiera w sobie wiele rzeczy, ale jednocześnie jest jedyna w swoim rodzaju. Rozważali ją na przestrzeni wieków filozofowie, nauczyciele duchowi, prorocy czy w końcu od niedawna psychologowie i przedstawiciele neuronauk. Wiele można by w tym temacie napisać, aczkolwiek dziś skupię się na sufickim pojmowaniu miłości.

Inayat Khan zostawił po sobie wiele pism, które zostały zebrane jako „Selected writings”, które dostępne są za darmo online. Stamtąd pochodzą dwa dzieła, z których cytaty (w oryginalnym brzmieniu) znajdziecie poniżej. Wydaje mi się, że chyba tak będzie najlepiej – próba „notatkowania” z dzieł Inayata byłoby rzeczą irracjonalną. Treść jego dzieł jest bowiem bardzo zwarta – niczym notatki właśnie. Próba ich jeszcze większego skondensowania, siłą rzeczy doprowadziłaby do zbyt daleko idących uproszczeń. By zatem tego uniknąć, postanowiłem tylko stworzyć wypisy pełnych cytatów z dwóch dzieł, które są poświęcone miłości. Jest to „Love, human and divine” z piątej części dzieł zebranych, a także fragment o tym samym tytule, ale z siódmej części dzieł zebranych – „In the eastern rose garden”. Nie ma być to wykład czy streszczenie. Zebrałem owe cytaty by mieć w jednym miejscu sporą część nauczania dotyczącego konkretnie miłości. Możliwe, że w przyszłości dojdą do listy kolejne dzieła.


The Sufis say that the reason of the whole creation is that the perfect Being wished to know Himself, and did so by awakening the love of His nature and creating out of it His object of love, which is beauty. Dervishes, with this meaning, salute each other by saying, „Ishq Allah, Ma’bud Lillah”, „God is love and God is the beloved.”

To love, to adore, to worship someone with whom we are connected neither by birth, race, creed, nor in any worldly connection, comes from the love of the soul. Sometimes people fall in love at first sight, sometimes the presence of someone draws a person like a magnet, sometimes one sees a person and feels, „I might have known him all my life”, sometimes one speaks with another person and finds an intimacy of understanding as if the souls understood each other; all this is accosted for by the idea of soul-mates.

Love is like the fire; its glow is devotion, its flame is wisdom, its smoke is attachment, and its ashes detachment. Flame rises from glow, so it is with wisdom, which rises from devotion. When love’s fire produces its flame it illuminates the devotee’s path in life like a torch, and all darkness vanishes.

There is no greater power than love. All strength comes with the awakening of love in the heart. People say, „He is tenderhearted, he is weak,” but there are many who do not know what strength springs from the heart that becomes tender in love. A soldier fights on the battle-field for love of his people. Every work that one does in love is done with all strength and power. Fear and reason, which limit power, cannot stand against love. A hen, timid as she is, can withstand a lion for the love of her young ones. There is nothing too strong, too powerful for a loving heart.

Every kind of power lies in this one thing which we call by the simple name: love. Charity, generosity, kindness, affection, endurance, tolerance, and patience–all these words are different aspects of one; they are different names of only one thing: love. Whether it is said, „God is love”, or whatever name is given to it, all the names are the names of God; and yet every form of love, every name for love, has its own peculiar scope, has a peculiarity of its own. Love as kindness is one thing, love as tolerance is another, love as generosity is another, love as patience is another; and yet from beginning to end it is just love. It is love’s different manifestations in different directions which distinguish themselves differently and have different purposes.

In man love can develop still more, though sometimes man proves to be not only worse than animals, but even more dead to love than a rock. We would rather be with the rocks than with such a man. This is because he has developed selfishness with his evolution. He is more selfish than any other creature in the world, unless he wipes off the impression of selfishness from his heart.

What a difference between water and rock; that smoothness and that liquid state of being, the rise and fall of the surface of the water compared with the rigidity of the rock! The great teachers of humanity become streams of love. It is the first sign of the sage or holy man that he himself becomes love. His voice, his feeling, his presence, everything makes one realize that there is something open in him which we do not find in everybody; this something is his deep love.

To love is to give; it is not to take at all. The true lover never speaks of what he has done for his beloved, for he loves for love’s sake, not for the sake of a return. If a person begins to love and makes it a love fed by the love of his beloved, then he seeks an impossible thing. If a person keeps waiting for the love of the beloved, he is bound to find that nature cannot grant that desire, unless both are traders in love. Then each takes the best of the other; each may think he loves, but neither truly loves.

In the East there is a saying, „A loving son is always a loving husband.” This is a true philosophy. It teaches the fact that he who has known from the beginning of life what love means, has laid the foundation of a whole life of being truly loving. A person who is faithful and kind to one friend can be kind to all, acquaintances, servants, neighbors, and strangers alike, because he has developed that quality. But when people pretend to love they are kind to one and bitter to another. This shows that they are not really lovers. The real lover will show his kindness, gentleness, sympathy, all aspects of love, to every one he meets.

When man is prejudiced against man and still says, „I love God”, how can God be pleased with that kind of love? How can that be true love for God which refuses to see the beauty that is before it? If God said, „If you wish to see Me, see Me in the face of man; that is My own image” this would show what true love is.

True love must have free flow; and to learn that free flow the teachers have taught us first to love from the limited, and thence to advance in love till we attain to the love of God, the Unlimited.

 

Czytanie klasyków – „Twierdza wewnętrzna” św. Teresy z Avila

Dziś coś z zupełnie innej beczki. Nie jest to pełnoprawny wpis w serii Czytanie klasyków, gdyż dzisiejszy tekst nie jest tekstem stricte filozoficznym, a do tego, charakter notatek jest dość mocno „techniczny”. Jednakże swego czasu popełniłem je, zatem głupio byłoby się nie podzielić skromnymi efektami mojej pracy. Poniżej krótki zarys „Twierdzy wewnętrznej” autorstwa św. Teresy z Avili


Mieszkanie 1

– zaczynamy od poznawania siebie – jesteśmy głusi i nie możemy odpowiedzieć na wezwanie Boga
– rodzi się w nas głód więcej – 'wielkie pragnienia’
– dramat grzechu to jest niszczenie piękna ludzkiej duszy, a walka z grzechem to jest wydobywanie piękna na powrót (antropologia pozytywna)

Mieszkanie 2

– już nie jesteśmy głusi, ale nie potrafimy odpowiedzieć. Aczkolwiek coś nas zaczyna poruszać głębiej – rośnie napięcie, duchowość nas pociąga
– zaczyna się konflikt – zewnętrzne <> wewnętrzne
– słowo klucz – 'wytrwałość’, bo upadki się pojawiają non stop (rozbuchana zachłanność w każdym aspekcie)
– podkreślenie znaczenia relacji z innymi na tej samej drodze, ale też relacji z Bogiem
– jesteśmy w walce, ale nie należy przesadzić z tą agresją – potraktujmy siebie łagodnie

Mieszkanie 3

– już słyszymy i odpowiadamy
– już nawet coś wychodzi – masa ludzi jest na tym etapie (wymaga skupienia samego siebie)
– po ciągłej walce w poprzednich etapach coś w końcu nam wyszło i rodzi się PYCHA
– przydaje się tutaj przewodnik duchowy – gdyż sami jesteśmy biased i nie potrafimy za bardzo pójść dalej
– trzeba przyznać się przed samym sobą – samemu nic się nie zrobi i potrzeba bojaźni bożej. Trzeba zaufać Bogu.

Mieszkanie 4

– 'nowicjat mistyka’ – zamykamy etap ascetyczny – przechodzimy od zewnątrz do wewnątrz (głównie)
– 'modlitwa skupienia’ polega na skupieniu bardziej w pojęciu 'uważności’ i akceptacji na Boga, niż na focusie. Zdarza się tylko przez moment, a do tego często nie w trakcie modlitwy, ale gdzie indziej.
– istnieje pokusa, aby próbować samemu wejść w ten stan mistyczny – racjonalnie i pchając – ale to tak nie działa. Wymaga otwartości i bojaźni.
– 'bardziej kochać niż rozmyślać’ – intelekt trzeba odwiesić na kołek i dać się porwać – trzeba przełamać lęk i porzucić to, co znane.

Mieszkanie 5

– metafora jedwabnika i narodziny motyla dzięki pokarmowi danemu z zewnątrz. Larwa, robak, musi umrzeć (to jest nasza miłość własna) – by wzlecieć wyżej
– odkrywamy, że Bóg chce nam dać więcej i odkrywamy, żę ciągle dostajemy
– 'modlitwa zjednoczenia’ – wola moja zlewa się z wolą Boga

Mieszkanie 6

– jest się już wysoko, ale wciąż istnieje szansa, że się zacznie dostawać po dupie od życia. Aczkolwiek też czasem słyszy się dobre rzeczy, ale cloue programu tutaj to NIE ZWAŻAĆ NA JEDNO I DRUGIE. Złe napomnienia to okazja do zaprawiania się w cnocie i obdarzania obmówców jeszcze większą miłością.
– cierpi się fizycznie, ale głównie duchowo (oschłością). Wyprowadza z tego tylko Bóg, nikt inny. I dostaje się wtedy 'rozkoszny ból łaski’.
– Dwa rozdziały, że wszystko pochodzi od Boga

Mieszkanie 7

– to mieszkanie jest ostatnie i tak naprawdę czytam to trochę po jogiczno/buddyjsko/wschodniemu – jakby się dusza w pełni wyzwoliła z zasłon/cienia, które jej tę wewnętrzną światłość zasłaniały
– dusza tutaj niejako zanika – 'Nie troszczy się o siebie, cokolwiek by na nią przyjść mogło i w tak zupełnym żyje zapomnieniu o sobie, jakby jej nie było.’
– rozum nie ma tu czego szukać – czasem raptem złapie jakiś powidok – mieszkania się doświadcza
– 'To jest, córki, kres modlitwy. Do tego ma służyć i to małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny.’

Recenzja „The second mountain” Daniela Brooksa

Daniel Brooks jest postacią bardzo ciekawą. Nie za wiele jego książek zostało przetłumaczonych na język polski, a szkoda. Już choćby sam fakt, iż jest on jednym z nielicznych dziennikarzy/myślicieli, który jest akceptowany zarówno przez prawą jak i lewą stronę sceny politycznej w USA, daje sporo do myślenia.1 Wyważone opinie oraz sięganie do własnych doświadczeń jest tym, co wyróżnia twórczość Brooksa spośród wielu innych autorów. Dziś chciałbym napisać kilka słów o jednej z jego najnowszych książek – „The second mountain”.

Zanim przejdę do przedstawienia treści tej pozycji per se, chciałbym podzielić się pewną obserwacją, która dotyczy książek traktujących o celowości i jakości życia. Truizmem byłoby stwierdzenie, że jest ich na rynku  prawdziwe zatrzęsienie. Pisane przez profesorów, przewodników duchowych, zwykłych ludzi czy influencerów. Zasadniczo nie ma w tym nic złego – zresztą o tym właśnie chcę tutaj napisać. Moim zdaniem, to, czy dana książka z nami „zagra”, jest wypadową bardzo wielu czynników. Czasu, doświadczenia, wiedzy, oczytania w dziedzinie. Pozycja, która dla mnie może być przełomową, dla kogokolwiek innego może być nudna, albo niezrozumiała. Ma zachwycać, a nie zachwyca. Z tej perspektywy wspomniana różnorodność dostępnych źródeł jest czymś dobrym. Każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie. Coś, co przemawia naszym językiem i operuje znanym nam słownictwem.

„The second mountain” jest książką, która do mnie właśnie w ten sposób przemówiła. Dlaczego? Stanie się to jasne, gdy zrozumiemy znaczenie, jakie ma tytuł tej pozycji. Daniel Brooks postrzega bowiem życie jako wspinaczkę. Kiedy przychodzimy na świat, rozpoczynamy proces wchodzenia na metaforyczną górę. Obraz ten nie jest niczym nowym, pojawia się tu i ówdzie w literaturze. Problem leży w tym, że naszym „trybem domyślnym” jest góra, która jest tak naprawdę górą naszego ego. Rozumianego nie z perspektywy psychoanalizy, ale tego ego, które pompujemy osiągnięciami, statusem społecznym czy konsumpcjonizmem. Wyrazem tegoż ego jest zewnętrzna w stosunku do nas persona – będąca sztuczną kreacją. Wymuskanym i uładzonym obrazem naszej osoby, który staramy się prezentować światu. Tym samym, pierwsza góra z którą się w życiu spotykamy, jest głównie definiowana poprzez określenia „ja”, „moje” i „chcę”. Najczęściej doprawione takimi określeniami jak „natychmiast”, „najlepsze” i „przyjemne”. Brooks tak opisuje większość członków współczesnego społeczeństwa Zachodu – jako wspinaczy, którzy nie zważając na nic i nikogo, próbują osiągnąć upragniony szczyt własnego narcyzmu.

Zakładam, że już wiecie dokąd autor zabiera nas dalej. Kiedy znajdziemy się już na szczycie pierwszej góry (albo przynajmniej pod samym wierzchołkiem), odkrywamy ze zdziwieniem, iż nie na to się umawialiśmy. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze (patrz obrazek obok). Może i znajdziemy na szczycie symboliczną metę. Może i włożą nam jakiś wieniec laurowy na głowę („lambo” w garażu, „wypas” dom czy ostatnia miss/mister kraju w sypialni), ale dalej nie ukryje to przykrej prawdy. Jesteśmy osamotnieni, zmęczeni, pozbawieni celu, a w końcu przekonani o bezwartościowości wszystkich i wszystkiego. Choć piszę o tym jako o procesie synchronicznym, autor nie pozostawia tu złudzeń – niektórzy biegają po tej pierwszej górze do samego końca. Raczej swojego, niż jej.2 Nie jest dane im stanąć choćby na chwilę.

Nie wszystko jednak stracone. Zdarza się czasem, że uda się nam zatrzymać podczas walki o pierwszy szczyt. Niestety, dość często zdobywamy się na to, będąc do tego zmuszeni przez okoliczności zewnętrzne. Niespodziewane wypadki życiowe potrafią boleśnie nam uświadomić, że przyjęta przez nas strategia się po prostu nie sprawdza. Choroba, porzucenie przez partnera, porażka biznesowa, albo cokolwiek innego z bogatego menu przeciwności życiowych. Rozglądamy się wówczas świadomie po okolicy. Nierzadko zresztą po raz pierwszy w życiu. Zasadniczo zawsze nie spodoba się nam to, co zobaczymy. Konieczność zmiany staje się dla nas oczywista.

Kiedy zdamy sobie z tego sprawę, możemy rozpocząć proces schodzenia w dolinę. Jest to kolejny etap opisywanego przez autora procesu. Przejście doliny ma na celu dwie rzeczy. Po pierwsze, pozwala nam uświadomić sobie w pełni, jak pozbawione sensu było nasze dotychczasowe działanie. Spoglądamy na górę, z której zeszliśmy i nie potrafimy się nadziwić, jak mogliśmy poświęcić jej tyle zachodu. Nie jest to miłe uczucie. Całe szczęście drugi powód jest bardziej optymistyczny. Będąc w dolinie możemy w spokoju rozejrzeć się po okolicy i wybrać, na którą to górę chcemy wejść tym razem. W sposób przemyślany i rozważny. Podejmując świadomą decyzję, który to szczyt uznamy za naszą „drugą górę”.

Przedstawiona powyżej wizja podsumowuje raptem pierwszą (z pięciu) części książki. Potrafi nieźle przyłożyć naszemu ego – ja przynajmniej do tej pory czuję tych kilka prawych sierpowych. W nawiązaniu do początku tej recenzji – Daniel Brooks przemówił do mnie doskonale znanym mi językiem. Co więcej – wyśmienicie wykorzystał ten fakt, jednocześnie przemawiając do miłej mi praktyczności. Pozostała część książki, jest bowiem poświęcona przedstawieniu najczęściej występujących „drugich gór”. Są to powołanie, miłość/rodzina, filozofia/religia oraz społeczność. Każda z nich jest opisana w oddzielnym rozdziale. Mogę z czystym sumieniem zapewnić, że nie są to suche dywagacje oderwanego od świata mądrali, ale bardzo praktyczne (i niekiedy dość osobiste) obserwacje i porady, jak najlepiej się na daną górę wspinać. Rzecz jasna, najlepiej jest zapoznać się z każdą możliwą ścieżką i szczytem, aczkolwiek ostateczną decyzję co do kierunku życiowej wędrówki, każdy musi podjąć już sam.

Jakakolwiek decyzja zostanie podjęta, z całą pewnością dobrze jest wówczas mieć „The second mountain” pod ręką. Niczym przewodnik i mapę, do których warto regularnie sięgać. Daniel Brooks jest niezawodnym przewodnikiem, znającym każdą ścieżkę, którą chcielibyśmy podążać. Na zakończenie tego wpisu pozostaje mi tylko życzyć Ci czytelniczko i czytelniku szerokiej drogi i powodzenia na szlaku!

PS. Nie musisz sobie robić selfie na szczycie drugiej góry. Kiedy tylko raz na nią wejdziesz, wystarczy będzie na Ciebie spojrzeć, aby wiedzieć. Jak to mawiają za oceanem – „it shows”.

Recenzja „Co to znaczy 'być sobą'” Beaty Szymańskiej

W ramach zbierania materiałów do napisania pracy magisterskiej, każdy student „przerabia” sporą ilość literatury. W moim przypadku, jedną z takowych pozycji, jest książka autorstwa Beaty Szymańskiej, o niepozostawiającym wątpliwości co do tematyki tytule „Co to znaczy 'być sobą'”. Ba, podtytuł jest w stanie powiedzieć nam jeszcze więcej – „Filozoficzne aspekty pojęcia samorealizacji”.

Dziś nie jestem już w stanie przypomnieć sobie, w jaki sposób trafiłem na tę pozycję. Na mojej liście rzeczy do przeczytania figuruje obecnie grubo ponad setka tytułów. Nie liczę zresztą tych książek, które już czekają na swoją kolej na półkach mojej biblioteki. Trudno zatem jednoznacznie wskazać źródło inspiracji tego zakupu. Jestem jednakże w stu procentach pewien, że nabyłem tę pozycję w ramach solidnego researchu dotyczącego autentyczności jednostki oraz internalizacji przez nią wartości. Zresztą, co tu dużo mówić – bardzo się cieszę z samego faktu posiadania tej książki – albowiem jest ona naprawdę prawdziwą kopalnią wiedzy dotyczącej filozofii samorealizacji.

Zanim jednakże przejdę do samego omawiania treści, warto przez chwilę zatrzymać się przy osobie autorki. Beata Szymańska to nie jest bowiem osoba przypadkowa. Tak naprawdę, aby uczynić zadość prawdzie, powinienem napisać, że autorką jest prof. dr hab. Beata Szymańska-Aleksandrowicz, filozofka, tłumaczka i poetka. Co więcej, swoją działalnością artystyczną i naukową zasłużyła z całą pewnością na poświęconą jej stronę (dość rozbudowaną) na Wiki. Co więcej, biorąc pod uwagę zawartość recenzowanej książki, bez wahania zakupiłem inne dzieło pod redakcją autorki – „Filozofię wschodu”. Póki co oczekuję na jej dostawę, aczkolwiek nie omieszkam napisać recenzji kiedy tylko skończę tejże książki lekturę.

Drugim aspektem – znacznie mniej optymistycznym – jest sama recenzowana pozycja. Konkretnie zaś – jej dostępność. Książka została bowiem opublikowana w roku 1997 i było to jedyne jej wydanie. Tym samym próby jej zakupu na wolnym rynku  nie mogą się powieść. Pamiętam, że byłem zdziwiony, iż w ogóle byłem w stanie ją nabyć na rynku wtórnym. Przeszukując dziś portale aukcyjne nie widzę by była ona gdziekolwiek dostępna. Pozostają zatem tylko biblioteki. A szkoda, gdyż moim zdaniem jest to pozycja ze wszech miar warta lektury.

No właśnie – lektura. Na samym początku wypadałoby dopowiedzieć, iż Beata Szymańska jest historykiem filozofii. Co jest w stanie wytłumaczyć niebagatelną erudycję, którą „czuć” podczas lektury. Pomijając otwierający książkę rozdział, będącym wstępem do omawianej problematyki, zakres prezentowanych przez autorkę treści jest bardzo szeroki. Nie może zresztą być inaczej, skoro sama autorka otwiera swoje dzieło następującym stwierdzeniem: „Punktem wyjścia do tych rozważań [o stawaniu się sobą – przyp. MP] są tak dziś rozpowszechnione zalecenia jak: 'bądź sobą’, 'przede wszystkim w życiu trzeba się realizować’, 'odrzuć wszystko, co nie jest tobą’, 'powinieneś postępować zgodnie z twoją własną naturą’. Taki wezwań spotykamy niezliczoną ilość w psychologicznych poradnikach pracy nad sobą, w filozoficznych traktatach, w literaturze. Co to znaczy 'stać się sobą’? Co to jest 'samorealizacja’? 3

W świetle powyższego cytatu nie dało się zacząć inaczej niż od początku myśli zachodniej w osobie Platona. Następnie autorka zabiera nas w historyczną podróż, prezentując postacie kolejnych filozofów zachodnich, wraz z ich pojmowaniem człowieka, jego telosu i natury. Nie da się bowiem odpowiedzieć na pytanie o „bycie sobą”, bez jednoznacznego przedstawienia czym owo „bycie sobą” tak naprawdę jest. Pierwsze rozdziały książki są zatem szybkim wprowadzeniem do podstaw filozofii zachodniej. Część stricte filozoficzna kończy się wraz z przedstawieniem sylwetki Fryderyka Nietzschego, a jest to dopiero rozdział piąty! Cóż mamy zatem dalej? Przechodzimy do nauki, która w XXw przejęła olbrzymią część przedmiotu filozofii. Mowa rzecz jasna o psychologii, którą Beata Szymańska prezentuje poprzez poglądy Ericha Fromma, a także reprezentantów psychologii humanistycznej (Maslowa oraz Rogersa). Czytelnik w tym miejscu może nabrać trochę głębszego oddechu, albowiem autorka przerywa na moment wyprawę w rejony psychologii, zwracając się do przedmiotu własnej specjalizacji, a konkretniej do myśli wschodniej. Otrzymujemy tedy zarys myśli taoistycznej oraz buddyjskiej (głównie w wydaniu zen), a także krótki rozdział poświęcony sztuce i estetyce (choć ten ostatni gęsto okraszony myślą wschodnią).

Po tym krótkim „skoku w bok” powracamy na łono myśli zachodniej, aczkolwiek w wydaniu, które może wydawać się mniej „naukowe” niż poprzednie rozdziały. Im bliżej bowiem końca książki, tym coraz bardziej oddalamy się od ugruntowanych rygorem akademickim dziedzin, zaś zmierzamy w stronę myśli spirytualistyczno-mistyczno-ezoterycznej. Tutaj jednakże należą się autorce spore brawa. Moim zdaniem nie dała się porwać ezoterycznemu charakterowi opisywanych zagadnień – a mowa o psychologii transpersonalnej, ruchu New-Age czy też myśli Roberto Assagioli. Sine ira et studio – ta właśnie zasada musiała przyświecać Beacie Szymańskiej przy pisaniu. Otrzymujemy zwartą i obiektywną prezentację ww. poglądów, które dopełniają całość książki. Tak naprawdę należą się autorce wyrazy uznania za to, że podjęła rękawicę i nie bała się zmierzyć z prezentacją poglądów, które można by z czystym sumieniem uznać za zbyt mało naukowe czy wręcz irracjonalne. Czy tego chcemy czy nie – są one częścią ludzkiego poszukiwania prawdy (jakkolwiek jej nie zdefiniujemy). Zamykanie oczu na tę część ludzkich poszukiwań zubożyłoby owoc pracy autorki.

Cóż zatem mogę napisać na koniec tej recenzji? Jestem wręcz przekonany, iż moja ocena książki jest dość oczywista. Bardzo się cieszę, że miałem okazję spotkać się z twórczością autorki, gdyż w bardzo zwięzły sposób podsumowała ona sporą część moich własnych poszukiwań. Sylwetki myślicieli/ruchów/myśli przedstawione w książce nie były mi rzecz jasna obce. Cieszy mnie jednakże możliwość potwierdzenia własnych intuicji przez kogoś, kto miał okazję spożywać chleb  z niejednego filozoficznego pieca. Pokazuje również jasno to, co może dziś wydaje się dość oczywistym. W poszukiwaniu Prawdy dotyczącej ludzkiej autentyczności oraz poszukiwania prawdziwego Ja (czymkolwiek ono nie miało by być) – potrzebujemy spojrzenia interdyscyplinarnego. Zamykanie się w obrębie jednej dziedziny nauki czy aktywności ludzkiej nie może przynieść w tym przypadku owoców. Dzięki autorce „Co to znaczy 'być sobą'”,  z wielką przyjemnością odbyłem podróż przez owe dziedziny. Do czego zresztą wszystkich również namawiam.

„Asceza odczłowieczenie czy uczłowieczenie” – wpis techniczny

Wpis techniczny poświęcony książce pod redakcją ks. Waleriana Słomki „Asceza odczłowieczenie czy uczłowieczenie”, Towarzystwo Naukowe KUL, Lublin 1985

 

Ciekawe lektury z książki

Po raz kolejny pojawia się w moich lekturach odniesienie do myśli Bogdana Suchodolskiego – sporo jego dzieł jest cytowanych

 

Cytaty

„Asceza nie oznacza bynajmniej czegoś nadzwyczajnego, ale jest ona, przynajmniej w dużej swej części, normalnym i koniecznym współczynnikiem życia moralnego człowieka. Oznacza po prostu tylko rzetelne i bezkompromisowe zaangażowanie się człowieka w pracę nad sobą, w dzieło moralnego doskonalenia się i dojrzewania” s. 13 Cytat za K. Wojtyła

„Asceza jest nakazana nie tylko przez religie; etyczne przepisy Konfucjusza są bliskie etyce umiaru w systemie Arystotelesa. Sławne sustine i abstine stoików jest zbliżone do kategorycznego imperatywu I. Kanta. Wskazówki szkoły pitagorejskiej o milczeniu i panowaniu nad językiem są prawie identyczne z refleksjami z książeczki Thomasa a Kempis O naśladowaniu Chrystusa.” s. 14

„Asceza humanistyczna jest niemożliwa bez pewnego osamotnienia, w którym człowiek odwraca się od wielości zjawisk, by skoncentrować się w samym sobie. Współcześni humaniści i personaliści, nawołując do pogłębienia wewnętrznej kultury, podają motyw ratunku człowieka w jego elementach najbardziej ludzkich, tj. wewnętrznej wolności, namyśle, rozumnej decyzji, kierownictwie nad sobą. Faktem jest, iż człowiek w hałasie i w gromadzie często ulega naciskowi wrażeń zewnętrznych i narzuconej opinii; dopiero wówczas, gdy zostaje sam na sam ze swoimi myślami, może odzyskać siebie. Dopiero skupienie, eliminując roztargnienia i uciszając tęsknoty zewnętrzne, pozwala człowiekowi na spokojny logiczny namysł, daje możliwość oceny jego postępowania oraz nowe motywy działania, a więc pełniejsze życie wewnętrzne. Wyrazem humanistycznej samotności będą przepisy pitagorejczyków o milczeniu i kilkakrotnym rachunku sumienia, będzie samotna osobista kontemplacja wiekuistego piękna u Platona, stan ekstazy u Plotyna czy też Rozmyślania Marka Aureliusza, a także Medytacje Kartezjusza, zmieniające bieg filozoficznej myśli.” s. 15

„Asceza humanistyczna mówi o opanowaniu siebie i konieczności różnorodnych wyrzeczeń. Amerykański humanista I. Babbitt będzie dowodził, że „istotą człowieczeństwa nie jest ani poznawanie, ani odczuwanie, ani działanie, ale samoprzezwyciężanie się wewnętrzne, stawianie sobie samemu ograniczeń i zdobywanie własnego kształtu. […] Asceza ograniczeń i samoopanowania to tylko jeden z jej wielu składników na równi indywidualnych i społecznych; człowiek, chcąc żyć harmonijnie, musi sobie wiele rzeczy odmówić, w przeciwnym bowiem razie wezmą nad nim górę nieokiełznane siły instynktów występujących pod maską zmysłów, pieniądza, chęci panowania, żądzy zemsty. Doświadczamy bowiem, że wewnątrz nas istnieje konflikt między prawem Bożym a prawem naszego ciała i że na zewnątrz musimy walczyć przeciw nienawiści w stosunku do bliźnich; asceza jest nieodzowna do osiągnięcia integracji wewnętrznej i jedności ze światem zewnętrznym. Wyrzeczeń od człowieka domaga się i ludzkie prawo ograniczające jednostkę na korzyść dobra społecznego i wymaga od niej wielu poświęceń, włącznie do ofiary z życia.” s. 16-17 Niektóre cytaty w treści pochodzą z innych źródeł

„Zrozumiał to dobrze Nietzsche, kiedy następująco charakteryzował typ świętego: „Najpotężniejsi ludzie z czcią korzyli się dotychczas przed świętym, jako przed zagadką poskromienia siebie samego oraz rozmyślnego ostatecznego zaparcia się: dlaczegoż się korzyli? Przeczuwali w nim […] przemożną siłę, która takiem poskramianiem doświadczyć siebie chciała, moc woli, w której rozpoznawali i czcić umieli własną swą moc i chęć władania: czcząc świętego, czcili oni coś w sobie […]. Słowem, możni świata nauczyli się wobec niego nowej trwogi, przeczuwali jakąś nową potęgę, jakiegoś nieznanego, nieuskromionego jeszcze weoga: – to wola mocy zniewalała ich zatrzymać się przed świętym.” s. 19 Cały cytat to w sumie Nietzsche „Poza dobrem i złem”

„Asceza humanistyczna odznacza się także duchem umiaru i wewnętrznego pokoju. „Nakaz selekcji staje się w życiu wewnętrznym człowieka wymaganiem dyscypliny i umiaru. Nie wolno oddawać się ekstatycznie i ślep własnym przeżyciom. Trzeba je oceniać, kontrolować, kształtować. Prawdziwy humanizm polega na unikaniu wszelkiej jednostronności, na łagodzeniu krańcowości, na równoważeniu przesady. Z umiaru powstaje harmonia – najwyższy ideał humanisty”. „Zasadniczym prawem humanizmu jest zasada umiaru. Ona określa styl jego myślenia, odczuwania i działania.”  s. 21 To są w sumie cytaty z Suchodolskiego

„Wiemy, jak istotna w naszym wewnętrznym rozwoju jest autodyscyplina, czyli zdolność stanowczego i wytrwałego chcenia, tj. silna wola. Skrótowo można powiedzieć, iż wolność polega na tym, że robię to, „co ja chcę”, a nie „co mi się chce”.”  s. 30

„Należy jeszcze podkreślić, że żadne ćwiczenia z zakresu życia wewnętrznego nie będą efektywne, jeśli nie są systematyczne. Brak systematyczności wskazuje na brak silnego postanowienia. Dobre przyzwyczajenia nabywa się przez powtarzanie tych samych aktów. Zwłaszcza w początkach życia wewnętrznego, konieczne jest, aby odpowiednie praktyki wykonywane były regularnie w określonym czasie. Można też zaznaczyć, że pragnąc życia wewnętrznego to pragnąć wewnętrznej dyscypliny, inaczej łatwo o iluzoryczność naszych postanowień. Zdyscyplinowanie ma doprowadzić do duchowej wolności. Asceza wewnętrzna powinna dawać człowiekowi giętkość, a nie sztywność duchową, gdyż sztywność i wolność nie idą z sobą w parze. Mimo to nasze zdyscyplinowanie musi mieć w sobie pierwiastek pewnej surowości, w przeciwnym razie nie potrafi nas uwolnić od negatywnych dążeń. Jeżeli nie będziemy wymagający wobec siebie, nasze ciało łatwo nas oszuka. Jeżeli nie nakażemy sobie modlitwy w pewnych określonych porach i nie postanowimy sobie dotrzymać naszych przyrzeczeń mimo znacznych trudności i przeszkód, damy się wkrótce omamić własnym wymówkom, sztucznym racjonalizacjom i odwieść od celu naszą słabością i zmiennymi nastrojami.” s. 31

„Zgodnie z tym uświadomiono sobie także, iż praktyki ascetyczne mogą przyczynić się do samooszukiwania się, gdy staną się wartością samą w sobie, celem same dla siebie. Celem takich praktyk może stać się samouwielbiające poczucie wewnętrznej samokontroli, wyższości, doskonałości. W ten sposób mogą one stać się pożywką dla nerwicowego systemu perfekcjonistycznego. Asceta z nerwicową potrzebą doskonałości – usiłuje siebie samego ukształtować na wzór wyobrażonej istoty doskonałości. Nierzadko zdobywa się on na szereg bardzo nawet ciężkich i surowych praktyk ascetycznych, aby tylko kultywować i pielęgnować idealny obraz własnego „ja”. Im praktyki są bardziej uciążliwe, tym bardziej „poprawiają” one ten obraz. Asceta może łatwo stać się egocentrykiem pilnującym zachłannie własnego „duchowego” interesu. Niekiedy nie może nawet od tego rodzaju praktyk ascetycznych oderwać się. Środek staje się celem, praktyki służą jednostce do upodobnienia się do własnego wyidealizowanego obrazu, łatwo upozorowując osiągnięcie perfekcji. Z tym łączy się często zakazywanie sobie wszelkich rzeczy sprawiających zadowolenie. Asceza postulowana przez taki perfekcjonizm, podnosząc wyrzeczenie się do rangi mechanizmu uświęcającego, wtrąca często jednostkę w „tyranię powinności”, krępującą ją wewnętrznie wyidealizowaną wizją postępowania tak, jak „powinno być” w świetle wymagań ideału doskonałości.” s. 38

„Reasumując należy podkreślić, iż asceza jest czymś wartościowym w życiu wewnętrznym, ale pod warunkiem, iż jest ona traktowana jako środek, a nie jako cel. Asceza może jednak stać się poważną przeszkodą w rozwoju życia wewnętrznego, jeśli staje się środkiem podsycającym tzw. perfekcjonizm. Ponadto ważna w rozwoju życia wewnętrznego jest samokontrola, zwłaszcza emocji. W artykule przedstawiono szereg technik radzenia sobie z emocjami.” s. 41

„Wobec tego [kultury konsumpcjonizmu – przyp. MP] rodzi się potrzeba pewnej dyscypliny życia, wyrzeczeń i samoograniczenia w kształtowaniu charakteru i osobowości. Innymi słowy, rodzi się konieczność ascezy. Aby dać sobie radę w walce przeciwko tym wszystkim wypaczeniom, człowiek musi zdobyć się na wiele samozaparcia, dyscypliny, poświęcenia oraz rezygnacji z nawet dobrych rzeczy. Pokonanie wewnętrznych i zewnętrznych przeszkód, wynikających z różnych okoliczności i skłonności, ograniczeń i swobody, nie dokonuje się jednorazowo, ale w długim procesie ciągłego powtarzania wysiłków i aktów.” s. 143

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén