Tag: medytacja

Dziś coś z zupełnie innej beczki. Nie jest to pełnoprawny wpis w serii Czytanie klasyków, gdyż dzisiejszy tekst nie jest tekstem stricte filozoficznym, a do tego, charakter notatek jest dość mocno „techniczny”. Jednakże swego czasu popełniłem je, zatem głupio byłoby się nie podzielić skromnymi efektami mojej pracy. Poniżej krótki zarys „Twierdzy wewnętrznej” autorstwa św. Teresy z Avili
Mieszkanie 1
– zaczynamy od poznawania siebie – jesteśmy głusi i nie możemy odpowiedzieć na wezwanie Boga
– rodzi się w nas głód więcej – 'wielkie pragnienia’
– dramat grzechu to jest niszczenie piękna ludzkiej duszy, a walka z grzechem to jest wydobywanie piękna na powrót (antropologia pozytywna)
Mieszkanie 2
– już nie jesteśmy głusi, ale nie potrafimy odpowiedzieć. Aczkolwiek coś nas zaczyna poruszać głębiej – rośnie napięcie, duchowość nas pociąga
– zaczyna się konflikt – zewnętrzne <> wewnętrzne
– słowo klucz – 'wytrwałość’, bo upadki się pojawiają non stop (rozbuchana zachłanność w każdym aspekcie)
– podkreślenie znaczenia relacji z innymi na tej samej drodze, ale też relacji z Bogiem
– jesteśmy w walce, ale nie należy przesadzić z tą agresją – potraktujmy siebie łagodnie
Mieszkanie 3
– już słyszymy i odpowiadamy
– już nawet coś wychodzi – masa ludzi jest na tym etapie (wymaga skupienia samego siebie)
– po ciągłej walce w poprzednich etapach coś w końcu nam wyszło i rodzi się PYCHA
– przydaje się tutaj przewodnik duchowy – gdyż sami jesteśmy biased i nie potrafimy za bardzo pójść dalej
– trzeba przyznać się przed samym sobą – samemu nic się nie zrobi i potrzeba bojaźni bożej. Trzeba zaufać Bogu.
Mieszkanie 4
– 'nowicjat mistyka’ – zamykamy etap ascetyczny – przechodzimy od zewnątrz do wewnątrz (głównie)
– 'modlitwa skupienia’ polega na skupieniu bardziej w pojęciu 'uważności’ i akceptacji na Boga, niż na focusie. Zdarza się tylko przez moment, a do tego często nie w trakcie modlitwy, ale gdzie indziej.
– istnieje pokusa, aby próbować samemu wejść w ten stan mistyczny – racjonalnie i pchając – ale to tak nie działa. Wymaga otwartości i bojaźni.
– 'bardziej kochać niż rozmyślać’ – intelekt trzeba odwiesić na kołek i dać się porwać – trzeba przełamać lęk i porzucić to, co znane.
Mieszkanie 5
– metafora jedwabnika i narodziny motyla dzięki pokarmowi danemu z zewnątrz. Larwa, robak, musi umrzeć (to jest nasza miłość własna) – by wzlecieć wyżej
– odkrywamy, że Bóg chce nam dać więcej i odkrywamy, żę ciągle dostajemy
– 'modlitwa zjednoczenia’ – wola moja zlewa się z wolą Boga
Mieszkanie 6
– jest się już wysoko, ale wciąż istnieje szansa, że się zacznie dostawać po dupie od życia. Aczkolwiek też czasem słyszy się dobre rzeczy, ale cloue programu tutaj to NIE ZWAŻAĆ NA JEDNO I DRUGIE. Złe napomnienia to okazja do zaprawiania się w cnocie i obdarzania obmówców jeszcze większą miłością.
– cierpi się fizycznie, ale głównie duchowo (oschłością). Wyprowadza z tego tylko Bóg, nikt inny. I dostaje się wtedy 'rozkoszny ból łaski’.
– Dwa rozdziały, że wszystko pochodzi od Boga
Mieszkanie 7
– to mieszkanie jest ostatnie i tak naprawdę czytam to trochę po jogiczno/buddyjsko/wschodniemu – jakby się dusza w pełni wyzwoliła z zasłon/cienia, które jej tę wewnętrzną światłość zasłaniały
– dusza tutaj niejako zanika – 'Nie troszczy się o siebie, cokolwiek by na nią przyjść mogło i w tak zupełnym żyje zapomnieniu o sobie, jakby jej nie było.’
– rozum nie ma tu czego szukać – czasem raptem złapie jakiś powidok – mieszkania się doświadcza
– 'To jest, córki, kres modlitwy. Do tego ma służyć i to małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny.’

Marcin Fabjański jest autorem znanych książek, które propagują bliskie mi pojmowanie filozofii – jako sztuki życia i swoistej therapei. Dziś mam jeden z jego wykładów (audio trochę szwankuje, ale rzecz w treści, nie didaskaliach), gdzie porównuje on nauczanie Buddy i Shopenhauera.

Nie będzie chyba zaskoczeniem, gdy przyznam się do konsumowania sporej ilości literatury nie tylko filozoficznej, ale też dotyczącej psychologii i duchowości. Wraz z filozofią, składają się one w triadę, która od wieków (jeśli nie tysiącleci) tworzy fundamenty ludzkiej egzystencji.
Na zachodzie przyzwyczailiśmy się do tego, że filozofia objawia się głównie poprzez pisanie opasłych dzieł.1 Tworzonych mniej lub bardziej hermetycznym językiem, roztrząsające mniej lub bardziej ogólne zagadnienia bytu czy ludzkiego postępowania. Psychologia, jako nauka o wiele od filozofii młodsza, uniknęła tego „dobrodziejstwa”. Spoglądam w tym momencie na swoją półkę z książkami psychologicznymi – nie spotkałem się jeszcze z tekstem z tej dziedziny, który dorównywałby wielkością „Fenomenologii ducha” czy choćby dziełom wydanym w miarę niedawno – „Etyce podmiotowości” Taylora albo „Teorii sprawiedliwości” Rawlsa. Zupełnie zaś inaczej jest z dziełami duchowo-mistycznymi. Zazwyczaj w ich przypadku nie mamy problemu z objętością. Perełki literatury duchowej (weźmy pod uwagę tylko mistycyzm chrześcijański) są zazwyczaj dość krótkie.
To język stanowi problem. A raczej próba użycia go do wyrażenia czegoś, co z definicji jest niewyrażalne. To, co udało się autorowi „Zen w sztuce łucznictwa”, to uniknięcie tej pułapki. Pozycja, którą dziś biorę na tapet2 jest ciekawym przykładem połączenia kilkunastu dziedzin. Znajdziemy tu zarówno mistycyzm, jak i dążenie do mistrzostwa, kulturę oraz psychologię. Bogate jednogarnkowe danie, które spożywałem z prawdziwą przyjemnością. Aczkolwiek zacznijmy od początku – od autora i jego dzieła.
Eugen Herrigel był Niemcem. Urodzony w roku 1884 swoją karierę naukową rozpoczął jako filozof. Jak sam jednakże pisze w książce: „Jeszcze za czasów studenckich, jakby gnany tajemnym popędem, pochłonięty byłem mistycyzmem – pomimo nastroju epoki, w której dla tego rodzaju zainteresowań nie było miejsca. Mimo jednak wszelkich starań z coraz większą jasnością zdawałem sobie sprawę, że pisma ezoteryczne dostępne mi są jedynie od zewnątrz. I choć potrafiłem krążyć wokół – nazwijmy je tak – pierwotnego zjawiska mistycznego, nie umiałem przeskoczyć linii, otaczającej tajemnicę wysokim murem.” 3 Stereotypowy obraz post-heglowskiego filozofa z Niemiec nie ma jak widać dla naszego bohatera zastosowania. Najprawdopodobniej ta właśnie oryginalność podejścia sprawiła, że Eugen Herrigel w sposób bardzo otwarty podszedł do propozycji objęcia katedry filozofii. Nie powinno to dziwić – wszak był filozofem akademickim. Był tylko jeden haczyk – katedra do objęcia znajdowała się w Japonii! W mieście Sendai.
Mistyczne inklinacje Herrigela zaprowadziły go zatem do źródła. Dokładniej zaś – do miejsca, które wciąż żyło (mówimy o latach 20tych XX wieku) duchem zen. Niestety, początkowe doświadczenie naszego bohatera było dość negatywne – próbując bowiem rozpocząć zgłębianie zen – spotykał się z odmową! Dopiero pokazując nieugięcie swoją pełną dedykacji i zainteresowania postawę, udało my się przekonać miejscowych, iż nie przybył do Japonii jako „badacz”, ale jako autentycznie zainteresowany poznaniem duchowości zen. Nie poprzez intelektualny dyskurs, ale przez autentyczną praktykę. Dopiero wtedy uświadomiono mu podstawowy wymóg poznawania zen – „Wiele godzin musiałem poświęcić, nim zdołałem wyjaśnić Japończykom, dlaczego pragnę oddać się właśnie niespekulatywnej formie zenu, a wtedy usłyszałem, że Europejczyk pragnący przeniknąć tę dziedzinę życia duchowego – kto wie, nie czy najdziwniejszą ze wszystkich, jakie napotkać można na Dalekim Wschodzie – nie może mieć nadziei powodzenia, jeśli na początek nie zacznie ćwiczyć się w którejś ze sztuk związanych z buddyzmem zen.” 4 W ten właśnie sposób, Eugen Herrigel doszedł do poznania japońskiego łucznictwa – kyudo.
Ten troszeczkę przydługi wstęp był konieczny, aby w pełni przedstawić kontekst, dzięki któremu powstała recenzowana przeze mnie pozycja. Książka jest bowiem zapisem sześcioletniego procesu zaprawiania się w łucznictwie, a poprzez nie – w filozofii zen. Zasadniczo na tym mógłbym zakończyć swoją recenzję. Dlaczego? Albowiem to właśnie opis każdego kolejnego kroku, który autor wykonał na ścieżce zen (poprzez sztukę łucznictwa) jest największym bogactwem tej książki. Próba jej streszczania pozbawiłaby lekturę sensu, gdyż to właśnie przedstawienie procesu poznania i zgłębiania kyudo, budowania zrozumienia na podstawie kroków wcześniejszych, jest tutaj kluczowa. Każdy czytelnik powinien mieć możliwość lektury nie wnosząc ze sobą bagażu wiedzy uprzednio zdobytej o przedstawionej historii. Moim zdaniem tylko w ten sposób, można w pełni docenić bogactwo tej pozycji. Co więcej, chciałbym udzielić tutaj małej porady.
„Zen w sztuce łucznictwa” bardzo często pojawia się w książkach dotyczących samorozwoju, pop-psychologii czy duchowości. Co rzecz jasna, nie jest niczym złym. Niestety, na co wskazuje spora część autorów, niebagatelna część czytelników tychże książek, traktuje je jako kolejne punkty do odhaczenia. Kolejne pozycje z listy „to-read-before-you-die”. W tym miejscu chciałbym przestrzec przed takim podejściem do lektury. Ta uwaga zasadniczo odnosi się do każdej pozycji książkowej, ale recenzowanej tutaj w szczególności. Albowiem „Zen w sztuce łucznictwa” nie jest po prostu opowiedzeniem historii. Nie jest (nie powinna być?) źródłem kilku instagramowych cytatów, 5/6, „liked it”, idziemy dalej. Sugeruję poświęcić jej stosowną ilość czasu, skupienia i uwagi. Dopiero wtedy będziemy w stanie docenić jej znaczenie i w pełni zanurzyć się w zawartym w niej przesłaniu. Tym bardziej, że to przesłanie (mocno w duchu zen), tak naprawdę zmieściło się na raptem pięćdziesięciu stronach. Stronach, których lekturę polecam każdemu.

Dzisiejszy link jest trochę trudniejszy w odbiorze, gdyż prowadzi on do wykładu po niemiecku, aczkolwiek z polskimi napisami. Jednakże wiedza w nim zawarta naprawdę daje do myślenia – wysłuchałem prowadzącego profesora z wielką przyjemnością. Na ile tak naprawdę nasze szczęście da się po prostu sprowadzić do chemii w mózgu, albo też czy odwrotnie – to nasze podejście i zachowania mogą trochę tej chemii pomagać. Zapraszam do oglądania.

Kiedy zastanawiałem się jak rozpocząć tę recenzję, do głowy przyszedł mi cytat z mistrza Sapkowskiego. „O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słodka i ma kształt. Spróbujcie zdefiniować kształt gruszki.” Parafrazując, mógłbym napisać, że zen też jest jak gruszka. Choć po lekturze książki „Wprowadzenie do Zen” Alexandra Poraj-Żakieja, powinniśmy przynajmniej odkryć jakiego jest ona koloru.
Zanim przejdę do oceny merytorycznej książki, warto wpierw wspomnieć o dwóch istotnych rzeczach. Po pierwsze – z całą pewnością nie czuję się władny, aby móc ocenić recenzowane dzieło z pozycji eksperta. Rzecz jasna, samo pojęcie „ekspert ds. zen” stoi w sprzeczności z samą ideą zen. Każdy – kto choć trochę liznął tematu – parsknąłby na takie określenie śmiechem. I miałby rację! Aczkolwiek o tym napiszę więcej za chwilkę.
Drugą wartą wspomnienia rzeczą, jest „fizyczność” prezentowanej pozycji. Minimalistyczna okładka doskonale wpisuje się w to, co w powszechnym mniemaniu jest „estetyką zen”. Ascetyczna typografia, gładkie tło, minimalistyczne podejście do tekstu na obwolucie – oto próbka stylu o którym wspomniałem. Rzecz jasna nikt raczej nie spodziewa się dosłownych fajerwerków graficznych w przypadku książki poświęconej duchowości, aczkolwiek miło jest widzieć to założenie w praktyce. Sama pozycja nie jest długa, niecałe sto stron tekstu, zręcznie przetykanego stonowanymi zdjęciami. Obcowanie z książką było dla mnie źródłem bardzo miłych doznań estetycznych, mam nadzieję, że potencjalni odbiorcy tej pozycji także ich doświadczą. Odwiedzając stronę wydawcy – czyli Fundacji Mądrość Wschodu i Zachodu – możemy zauważyć, że podobna estetyka dominuje w innych opublikowanych przez fundację wydawnictwach. Jeśli ktoś zatem chciałby zgromadzić pozostałe książki autora, z całą pewnością nie musi się bać o niespójny wygląd książek na półce.
Układ treści jest przejrzysty – cztery rozdziały, z których pierwszy traktuje o historii buddyzmu i zen, zaś pozostałe dotyczą kwestii stricte praktycznych. Praktycznych w rozumieniu dosłownym, gdyż omawiają one codzienną praktykę zen, zagadnienia związane z pozycją ciała, organizacji sesji zazen, a także kwestie organizacyjne. Takie choćby jak szukanie pomocy nauczyciela, czy też możliwość dołączenia do grupy medytacyjnej czy też sesshin – dłuższego (najczęściej kilkudniowego) spotkania medytacyjnego. Ostatni rozdział jest poświęcony odpowiedziom na najczęściej pojawiające się pytania, które zadają młodzi adepci zen.
Myślę, że po tych kilku zdaniach wstępu, przyszedł czas na właściwą recenzję. Przyznam szczerze, iż podziwiam autora za kunszt, w jaki przedstawił odpowiedź na pytanie – czym jest zen? Kunszt tym bardziej godny podziwu, gdy weźmiemy pod uwagę odpowiedź na to pytanie. A czym jest? Absolutnie satysfakcjonującą odpowiedź znajdziemy na początku drugiego rozdziału. Zen to zazen, a zazen to tak naprawdę praktyka. Tylko tyle. Sto złotych się należy.
Odkładając żarty na bok, ta nieskomplikowana odpowiedź, jest moim zdaniem podana wręcz idealnie. Nakreśliwszy tło historyczne powstania buddyzmu i zen w rozdziale pierwszym, autor od razu wrzuca nas in medias res tematu książki. Czego bowiem możemy oczekiwać od książki będącej wprowadzeniem do zen? Wytłumaczenia czym ten cały zen jest! Chcecie? Proszę. Cała treść książki od tej pory – czyli ponad połowa – jest poświęcona na próbę wyrażenia słowami tego, czego do końca wyrazić werbalnie się nie da. Aczkolwiek autor, będący mistrzem zen świeckiej linii „Pusta Chmura” wraca z tej próby na tarczy. Czytając kolejne strony miałem nieodparte wrażenie przebywania gdzieś indziej. Nie było dla mnie trudnym imaginowanie sobie autora siedzącego w zazen, wykładającego swoją myśl w zendo5.
Alexander Poraj-Żakiej jest bowiem nie tylko pisarzem, ale przede wszystkim doświadczonym nauczycielem i coachem. Sporą ilość nagrań z jego wystąpień można znaleźć na kanale Youtube wspomnianej Fundacji. Podczas lektury ani razu nie odniosłem wrażenia, iż przekazywane treści są tylko zbiorem na szybko zebranych wiadomości o zen. Zawarta w książce wiedza jest z całą pewnością efektem wielu godzin pracy autora. Pracy prezentującej zen różnej publiczności – moim zdaniem widać to w sposobie, w jaki autor z wielu stron próbuje przedstawić podstawy zen. Na tyle różnorodnie i obrazowo, aby każdy mógł pojąć czym tenże zen jest (jak i czym nie jest). Wieńczące książkę odpowiedzi na najczęściej zadawane pytania wyśmienicie dopełniają zastosowaną metodę.
Z takiej też perspektywy mogę powrócić do swojego stwierdzenia z początku tego tekstu. Jeżeli zen jest po prostu praktyką, trudno uważać się za „eksperta” od niej. Można co najwyżej być właśnie praktykiem. I jako (bardzo początkujący) praktyk, mogę napisać, iż książka odpowiedziała na wszystkie moje pytania. Na tyle dokładnie by rozpocząć własną (oby codzienną) – praktykę. Oczywiście moja nieograniczona ciekawość, mocno zorientowana na poznanie dyskursywne, nie została w pełni zaspokojona (co chyba nigdy zresztą nie nastąpi). Aczkolwiek dam posłuch autorowi, aby nie próbować rozpoczynać przygody z zen z pozycji rozumu. Nietzsche pięknie wyraził tę myśl w „Jutrzence” – „Najpierw i przede wszystkim dzieła! To znaczy ćwiczenie, ćwiczenie, ćwiczenie!”. Tedy na tym etapie, pozostaje tylko usiąść na poduszce…
Czy da się do opisywanej pozycji w jakikolwiek sposób „przyczepić”? Myślę, że tak, aczkolwiek tylko w przypadku, kiedy czytelnik rozpoczął lekturę z określonym nastawieniem. Autor bowiem skupia się na odpowiedzi na postawione już przeze mnie pytanie – czym to całe zen jest? Nakreślony kontekst historyczny służy tylko i wyłącznie odpowiedzi na to pytanie. Jeżeli spodziewasz się, Droga Czytelniczko lub Drogi Czytelniku czegoś innego – nie znajdziesz w książce Alexandra Poraj-Żakieja nic więcej. Opisy ceremoniałów? Bardziej rozbudowany rys historyczny? Metafizyka zen? Przykro mi, tego recenzowana pozycja nie oferuje. „Pusta Chmura”, linia zen, której autor jest mistrzem, jest linią świecką. Powstała głównie po to, aby umożliwić ukazanie bogactwa zen społeczeństwom Zachodu. Bogactwo bez naleciałości kulturowych czy strcite religijnych. I z takiej pozycji przedstawiany jest zen w opisywanej książce. Czy to błąd? Jak wspomniałem powyżej – to zależy. Jeśli pragniesz po prostu dowiedzieć się o co chodzi z tą całą „śmiercią na poduszce” – wtedy z czystym sercem mogę rekomendować lekturę „Wprowadzenia do Zen”. Jeśli potrzebujesz czegoś innego – wtedy sugeruję poszukać gdzieś indziej.
PS. Fotografie użyte w tekście pochodzą ze strony wydawnictwa i zawierają odnośniki do książki w fundacyjnym sklepie.