Moje zapiski z podróży po fascynującym świecie ludzkiej myśli i ducha

Tag: cel

Image by cristina_gottardi on Freepik

Cytat #24 – Teilhard de Chardin o szczęściu

Jakoś ostatnio kręcę się koło myśli filozoficzno-teologicznej, stąd dziś cytat z Teilharda de Chardin  – jezuity, badacza i naprawdę ciekawego myśliciela. Wybór jego dzieł w tłumaczeniu na polski stoi sobie dzielnie na półce i czeka na swoją kolej. Tymczasem jednakże cytat na zachętę.

[…] najlepszy sposób osiągnięcia go [szczęścia] polega na tym, by każdy na swoim miejscu robił możliwie najlepiej to, co może. Radość elementu, który stał się świadomy całości, jakiej służy i w jakiej znajduje spełnienie, radość, którą myślący atom znajduje wraz z poczuciem roli, jaką w niej pełni, i z poczuciem własnego dopełnienia się w unoszącym go wszechświecie – oto de iure i de facto najbardziej postępowa, najwyższa postać szczęścia, jaką mogę przedstawić i jakiej wam życzę.

W praktyce znaczy to po pierwsze odnaleźć siebie w wyniku pracy nad swoją doskonałością, po drugie przeciwstawić się egoizmowi, po trzecie poświęcić się jakiejś sprawie – np. nauce – przyczyniającej się do postępu i sukcesu otaczającego świata.

 

Linki #10 – Gdy robienie boli bardziej niż nierobienie

Dzisiejszy link pochodzi częściowo od Marka Mansona – odniósł się do niego w jednym ze swoim tekstów. Moim zdaniem jest to piękny (choć krótki) hymn ku czci ludzkiego powołania i celu. Gdyby dalej żył, Viktor Frankl pewnikiem używałby go w swoich książkach, aby zilustrować swój koncept „woli sensu”. Autorem linkowanego przeze mnie felietonu jest James Rhodes, pianista koncertowy, który wrócił do grania na fortepianie po tym, jak uprzednio próbował swoich sił (przez kilka lat) jako finansista w londyńskim City. Historia tegoż powrotu, ale przede wszystkim powody, dla których to zrobił, wciąż poruszają coś we mnie za każdym razem, gdy czytam ten tekst. Na zachętę cytat:

And only when the pain of not doing it got greater than the imagined pain of doing it did I somehow find the balls to pursue what I really wanted and had been obsessed by since the age of seven – to be a concert pianist.

Recenzja „The second mountain” Daniela Brooksa

Daniel Brooks jest postacią bardzo ciekawą. Nie za wiele jego książek zostało przetłumaczonych na język polski, a szkoda. Już choćby sam fakt, iż jest on jednym z nielicznych dziennikarzy/myślicieli, który jest akceptowany zarówno przez prawą jak i lewą stronę sceny politycznej w USA, daje sporo do myślenia.1 Wyważone opinie oraz sięganie do własnych doświadczeń jest tym, co wyróżnia twórczość Brooksa spośród wielu innych autorów. Dziś chciałbym napisać kilka słów o jednej z jego najnowszych książek – „The second mountain”.

Zanim przejdę do przedstawienia treści tej pozycji per se, chciałbym podzielić się pewną obserwacją, która dotyczy książek traktujących o celowości i jakości życia. Truizmem byłoby stwierdzenie, że jest ich na rynku  prawdziwe zatrzęsienie. Pisane przez profesorów, przewodników duchowych, zwykłych ludzi czy influencerów. Zasadniczo nie ma w tym nic złego – zresztą o tym właśnie chcę tutaj napisać. Moim zdaniem, to, czy dana książka z nami „zagra”, jest wypadową bardzo wielu czynników. Czasu, doświadczenia, wiedzy, oczytania w dziedzinie. Pozycja, która dla mnie może być przełomową, dla kogokolwiek innego może być nudna, albo niezrozumiała. Ma zachwycać, a nie zachwyca. Z tej perspektywy wspomniana różnorodność dostępnych źródeł jest czymś dobrym. Każdy jest w stanie znaleźć coś dla siebie. Coś, co przemawia naszym językiem i operuje znanym nam słownictwem.

„The second mountain” jest książką, która do mnie właśnie w ten sposób przemówiła. Dlaczego? Stanie się to jasne, gdy zrozumiemy znaczenie, jakie ma tytuł tej pozycji. Daniel Brooks postrzega bowiem życie jako wspinaczkę. Kiedy przychodzimy na świat, rozpoczynamy proces wchodzenia na metaforyczną górę. Obraz ten nie jest niczym nowym, pojawia się tu i ówdzie w literaturze. Problem leży w tym, że naszym „trybem domyślnym” jest góra, która jest tak naprawdę górą naszego ego. Rozumianego nie z perspektywy psychoanalizy, ale tego ego, które pompujemy osiągnięciami, statusem społecznym czy konsumpcjonizmem. Wyrazem tegoż ego jest zewnętrzna w stosunku do nas persona – będąca sztuczną kreacją. Wymuskanym i uładzonym obrazem naszej osoby, który staramy się prezentować światu. Tym samym, pierwsza góra z którą się w życiu spotykamy, jest głównie definiowana poprzez określenia „ja”, „moje” i „chcę”. Najczęściej doprawione takimi określeniami jak „natychmiast”, „najlepsze” i „przyjemne”. Brooks tak opisuje większość członków współczesnego społeczeństwa Zachodu – jako wspinaczy, którzy nie zważając na nic i nikogo, próbują osiągnąć upragniony szczyt własnego narcyzmu.

Zakładam, że już wiecie dokąd autor zabiera nas dalej. Kiedy znajdziemy się już na szczycie pierwszej góry (albo przynajmniej pod samym wierzchołkiem), odkrywamy ze zdziwieniem, iż nie na to się umawialiśmy. Miało być tak pięknie, a wyszło jak zawsze (patrz obrazek obok). Może i znajdziemy na szczycie symboliczną metę. Może i włożą nam jakiś wieniec laurowy na głowę („lambo” w garażu, „wypas” dom czy ostatnia miss/mister kraju w sypialni), ale dalej nie ukryje to przykrej prawdy. Jesteśmy osamotnieni, zmęczeni, pozbawieni celu, a w końcu przekonani o bezwartościowości wszystkich i wszystkiego. Choć piszę o tym jako o procesie synchronicznym, autor nie pozostawia tu złudzeń – niektórzy biegają po tej pierwszej górze do samego końca. Raczej swojego, niż jej.2 Nie jest dane im stanąć choćby na chwilę.

Nie wszystko jednak stracone. Zdarza się czasem, że uda się nam zatrzymać podczas walki o pierwszy szczyt. Niestety, dość często zdobywamy się na to, będąc do tego zmuszeni przez okoliczności zewnętrzne. Niespodziewane wypadki życiowe potrafią boleśnie nam uświadomić, że przyjęta przez nas strategia się po prostu nie sprawdza. Choroba, porzucenie przez partnera, porażka biznesowa, albo cokolwiek innego z bogatego menu przeciwności życiowych. Rozglądamy się wówczas świadomie po okolicy. Nierzadko zresztą po raz pierwszy w życiu. Zasadniczo zawsze nie spodoba się nam to, co zobaczymy. Konieczność zmiany staje się dla nas oczywista.

Kiedy zdamy sobie z tego sprawę, możemy rozpocząć proces schodzenia w dolinę. Jest to kolejny etap opisywanego przez autora procesu. Przejście doliny ma na celu dwie rzeczy. Po pierwsze, pozwala nam uświadomić sobie w pełni, jak pozbawione sensu było nasze dotychczasowe działanie. Spoglądamy na górę, z której zeszliśmy i nie potrafimy się nadziwić, jak mogliśmy poświęcić jej tyle zachodu. Nie jest to miłe uczucie. Całe szczęście drugi powód jest bardziej optymistyczny. Będąc w dolinie możemy w spokoju rozejrzeć się po okolicy i wybrać, na którą to górę chcemy wejść tym razem. W sposób przemyślany i rozważny. Podejmując świadomą decyzję, który to szczyt uznamy za naszą „drugą górę”.

Przedstawiona powyżej wizja podsumowuje raptem pierwszą (z pięciu) części książki. Potrafi nieźle przyłożyć naszemu ego – ja przynajmniej do tej pory czuję tych kilka prawych sierpowych. W nawiązaniu do początku tej recenzji – Daniel Brooks przemówił do mnie doskonale znanym mi językiem. Co więcej – wyśmienicie wykorzystał ten fakt, jednocześnie przemawiając do miłej mi praktyczności. Pozostała część książki, jest bowiem poświęcona przedstawieniu najczęściej występujących „drugich gór”. Są to powołanie, miłość/rodzina, filozofia/religia oraz społeczność. Każda z nich jest opisana w oddzielnym rozdziale. Mogę z czystym sumieniem zapewnić, że nie są to suche dywagacje oderwanego od świata mądrali, ale bardzo praktyczne (i niekiedy dość osobiste) obserwacje i porady, jak najlepiej się na daną górę wspinać. Rzecz jasna, najlepiej jest zapoznać się z każdą możliwą ścieżką i szczytem, aczkolwiek ostateczną decyzję co do kierunku życiowej wędrówki, każdy musi podjąć już sam.

Jakakolwiek decyzja zostanie podjęta, z całą pewnością dobrze jest wówczas mieć „The second mountain” pod ręką. Niczym przewodnik i mapę, do których warto regularnie sięgać. Daniel Brooks jest niezawodnym przewodnikiem, znającym każdą ścieżkę, którą chcielibyśmy podążać. Na zakończenie tego wpisu pozostaje mi tylko życzyć Ci czytelniczko i czytelniku szerokiej drogi i powodzenia na szlaku!

PS. Nie musisz sobie robić selfie na szczycie drugiej góry. Kiedy tylko raz na nią wejdziesz, wystarczy będzie na Ciebie spojrzeć, aby wiedzieć. Jak to mawiają za oceanem – „it shows”.

Cytat #12 – kochaj podejście, nie tylko szczyt

Mark Manson jest jednym z moich ulubionych autorów jeśli chodzi o pop-psychologiczno-coachingowy content (drugim jest Steven Pressfield). Aczkolwiek dziś cytat z tego pierwszego.

It’s a mountain of a dream and a mile-high climb to the top. And what it took me a long time to discover is that I don’t like to climb. I just want to imagine the top.

Mark Manson, https://markmanson.net/dreams

Linki #6 – to jest woda…

Linkuję dziś do Marka Mansona, aczkolwiek to nie on jest autorem tekstu, który polecam. Jest nim David Foster Wallace, który wygłosił przemówienie dla absolwentów jednego z amerykańskich uniwersytetów. Sam autor był pisarzem, autorem szeregu znanych powieści. Niestety (co dodaje głębokiego znaczenia temu przemówieniu) Wallace popełnił samobójstwo dwa lata później. Polecam ten tekst, bo każdy z nas pływa w tej wodzie.

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén