Tym postem chciałbym rozpocząć nową serię na blogu, która będzie koncentrowała się na moim mądrzeniu się 😉 Albo też inaczej – przelaniu na wirtualny papier tego, co chodzi mi po głowie, albo czym chciałbym się z szerszym gronem podzielić. Stąd zresztą wzięła się nazwa – dla tych, którzy są dumnymi Mugolami – wyjaśnienie pojęcia 'myśloodsiewnia’ zamieszczam w przypisie.1 Nie zakładam, ani nie obiecuję tutaj niczego – jak te wpisy będą wyglądać – okaże się w przysłowiowym praniu.

Istnieje spora szansa, że trafiłeś tu z powodu dość click-baitowego tytułu. Zasadniczo gdy się nad tym zastanowić, to wcale tego charakteru tytułu (wybitnie click-baitowego) nie planowałem. Aczkolwiek jest ciekawym, że patrząc z perspektywy naszego społeczeństwa, proste zdanie oznajmujące – „od roku nie piję” (w domyśle rzecz jasna alkoholu, a nie soku z buraka) – od razu nasuwa multum skojarzeń. Niezdrową ciekawość, zdziwienie, albo i nawet pewien dyskomfort. Zarówno o charakterze negatywnym jak i pozytywnym. Albo nam się włącza pytanie – czy może ja czasem nie piję za dużo? Albo też z drugiej strony – czy osoba wygłaszająca owe stwierdzenie czasem nie ma jakichś mrocznych sekretów związanych z intymną relacją ze związkiem chemicznym o wzorze C2H5OH?

Rozważania nad powyższym pozostawię Tobie, Szanowny Czytelniku. Każdy w końcu ma swoje doświadczenia związane ze spożywaniem napojów wyskokowych. Pewnie zarówno dobre, jak i złe. Jako, że jest to pierwszy wpis z serii mojego filozofowania, a także (w końcu) okrągła rocznica, pozwolę sobie uchylić rąbka tajemnicy 😉 Tajemnicy, której tak naprawdę nie ma. Odpowiedź na wszystkie pytania, które mogłyby zostać przez Ciebie zadane, brzmi – „nie”. Nie „upadłem na dno”. Nie obudziłem się nigdy w izbie wytrzeźwień. Nie zdarzyło mi się nigdy, aby pierwszą rzeczą po przebudzeniu było szukanie łyka czegokolwiek, co zawierałoby alkohol. Nie spowodowałem wypadku po pijaku. Nie wylądowałem na Youtube/TikToku/Instagramie jako „atrakcja wieczoru”. Taka prawda. Po prostu nie.

Natomiast z całą pewnością – niestety – wpisywałem się, w dość rozpowszechniony w naszym społeczeństwie wzorzec postępowania, gdzie zasadniczo każdy problem da się zaleczyć/rozwiązać/załatwić/świętować za pomocą procentów. Oczywiście jest to iluzja, której ulegają niemalże wszyscy – od buzującej hormonami młodzieży, po doświadczonych przez życie emerytów. Sam temat jest znany, nie będę się zatem tutaj nad nim rozwodzić. Celem tego wpisu (poza malutką dozą narcystycznej potrzeby pokazania „co to nie ja” 😉 ), jest chęć wskazania jednej małej rzeczy, która znacząco ułatwiła mi wytrwanie w postanowieniu nie spożywania nigdy więcej. Jeśli wspomoże to kogokolwiek w zmianie negatywnych nawyków2 – będzie to oznaczać, że warto było skreślić tych kilka zdań.

Tą małą rzeczą jest prosta konotacja, że tak naprawdę poprzez abstynencję niczego się nie traci.

Polecam przeczytać to zdanie kilka razy. Brzmi ono bardzo prosto i wręcz trywialnie, aczkolwiek dla mnie miało zadziwiająco wręcz skuteczny efekt. Niczym potężna klątwa (skoro już zaczęło się od tego Harrego Pottera). W setkach badań psychologicznych udowodniono bowiem, że człowiek jako gatunek bardzo, ale to tak naprawdę bardzo-bardzo nie lubi, kiedy coś mu się odbiera. Mądrość powiedzenia „lepszy wróbel w garści niż gołąb na dachu” nie wzięła się znikąd. Odzwierciedla ona głęboką psychologiczną prawdę. Dlatego też dość istotnym elementem w procesie zmiany nawyku (a takowym przecież jest zaprzestanie picia), jest zapewnienie naszego umysłu, że nic, ale to absolutnie nic nie tracimy. Że są inne sposoby na zaadresowanie problemów i radości życia codziennego. Że absolutnie nikt nas nie wyprosi z sesji planszówek czy pubu, tylko dlatego, że zamówimy herbatę, bądź bezalkoholowe mojito (ba! nawet Sprite Zero do niego wybaczą). Że na dłuższą metę, złe emocje3 i chowające się za nimi wydarzenia lub potrzeby, powinny być zaadresowane świadomie, a nie wytłumiane kolejnym „no to chlup”.

Niczego nie straciłem.  Niczego nie (s)tracisz. Pytanie, z którym teraz musisz się zmierzyć jest proste. Co można zyskać?


PS. Ciekawym zrządzeniem losu nie tak dawno, swoją rocznicę (o wiele bardziej imponującą) obchodził propagator stoicyzmu – Piotr Stankiewicz. Polecam przy okazji twórczość wyżej wymienionego (nie tylko dotyczącą abstynencji – bo takowa też jest – ale całości działalności publicystycznej).


 

  1. Myśloodsiewnia to magiczny przedmiot z uniwersum Harrego Pottera. Umożliwia ona 'wyjęcie’ wspomnienia z głowy czarodzieja i dzielenie się nim z kimś innym, a także obejrzenie go sobie z różnorakich perspektyw. Jestem wręcz pewien, że każdy chciałby od czasu do czasu z takowego artefaktu skorzystać. Więcej można znaleźć na wiki poświęconej uniwersum HP
  2. Nawyków, gdyż moją prostą zasadę da się zastosować do naprawdę masy innych zachowań
  3. Nie mam tu miejsca na rozwinięcie tego wątku, albo jak najbardziej zdaję sobie sprawę, że nie istnieją emocje złe lub dobre. Emocje są neutralne. Najczęściej chcą nam po prostu coś przekazać. Rzeczy obiektywnie dla nas dobre, ale także i złe. Tutaj używam zbitki 'złe emocje’ w znaczeniu maksymalnie potocznym.