Pojawia się on w momencie, w którym Zaratustra, ten prorok koncypowanego już nie po platońsku wydźwigania się człowieka ponad siebie, konfrontuje się zaraz na początku swojej misji z faktem, że większość ludzi nie myśli o tym, żeby być czymś więcej niż to, czym są.
Gdyby ustalić uśredniony kierunek, w którym zmierzają ich pragnienia, to okaże się, że chcą tego, co mają, tylko w bardziej komfortowym wydaniu. Taki stan kultury pragnień stanowi punkt wyjścia „Mowy o Ostatnim Człowieku”, będącej atakiem na publiczność. W tej drugiej improwizowanej mowie – pierwsza zwiastuje nadczłowieka – opisane zostaje stworzenie zasługujące na pogardę najwyższą pod słońcem, człowiek bez tęsknot, skończony kołtun, który wynalazł szczęście i wygrzewa się w słońcu na basenie, oglądając się za przechodzącymi babkami – z jakiego innego powodu miałby puszczać oko?
Jednak Zaratustra przeliczył się ze swoją przemową – można by ją zresztą nazwać pierwszym wirtualnym popwydarzeniem w historii filozofii. Próbując przemówić do dumy i godności słuchaczy, doszedł do wniosku: oni już takowych nie posiadają i nie są zainteresowani ich odzyskaniem. Stąd właśnie odzew rozpalonej publiki, która po nieudanej prowokacyjno-terapeutycznej interwencji Zaratustry woła: daj nam tego ostatniego człowieka!
Na to Zaratustra nie znajduje odpowiedzi. Od tego momentu dzieli ludzi na publiczność i przyjaciół. Do publiczności zalicza się ten, kto jest w stanie zapytać: i co mi z tego, że wydźwignę się ponad siebie?
Peter Sloterdijk, „Musisz życie swe odmienić”