Moje zapiski z podróży po fascynującym świecie ludzkiej myśli i ducha

Tag: psychologia

Erich Fromm – „Mieć czy być”

W ramach serii „Czytanie klasyków”, nie zamierzam się ograniczać wyłącznie do lektury tekstów stricte filozoficznych. Bogactwo ludzkiej myśli i piękna humanizmu to nie tylko grube metafizyczne rozkminy. Mieliśmy już w ramach serii krótki wpis dotyczący „Twierdzy wewnętrznej” św. Teresy. Nie był to jednakże pełnoprawny wpis, raczej krótki skrypt. Dziś jednakże, na warsztat wrzucam dzieło jednego z ojców psychologii – Ericha Fromma – pod tytułem „Mieć czy być”.


Książka jako taka nie jest zbyt długa (raptem 250 stron)1, nie spodziewam się również po niej specjalnego poziomu skomplikowania. Sam autor pisze we wstępie, iż jest to nadbudowa nad jego poprzednimi publikacjami, choć przemyślana i ułożona na nowo. Nie ma być to jednak rozprawa o onieśmielającym poziomie trudności – wręcz przeciwnie – Fromm umieszcza informację, iż przypisy i odnośniki ograniczył do koniecznego minimum. W związku z tym powstanie tylko jeden post dotyczący tej książki. Zasadniczo można ją z czystym sumieniem przypisać do kategorii pop-psychologii, aczkolwiek dalej przedstawiona w tym dziele myśl oferuje ciekawą perspektywę na życie.


Książka została wydana w roku 1976, aczkolwiek już wtedy Zeitgeist wskazywał na to, że nie do końca udał się oświeceniowo-pozytywistyczny projekt naprawy ludzkości. Fromm dość pokrótce omawia ówczesną sytuację, powołując się na raporty Klubu Rzymskiego. W skrócie – plan, że to nauka odpowie na wszystkie nasze problemy, głównie w zakresie zaspokajania ludzkich potrzeb i schlebianiu tendencjom hedonistycznym – po prostu nie wyszedł. Co więcej, już wówczas stawało się oczywistym, że dalszy pochód w stronę „więcej, dalej, szybciej”, nie służy nikomu i niczemu (no, może poza szeroko pojętym „systemem”). W ten sposób nakreśliwszy sytuację, autor wskazuje, że da się ów stan opisać za pomocą dwóch modusów bycia oraz posiadania. W nadchodzących rozdziałach zamierza przedstawić obraz sytuacji w kontekście tychże dwóch modusów, a na końcu zaproponować pewne rozwiązania naprawcze na poziomie całej ludzkości. Według niego bowiem – potrzebujemy całościowej przemiany jako społeczeństwo, ba, gatunek w sumie, aby przetrwać na tej planecie (co w kontekście obecnej katastrofy klimatycznej powinniśmy uznać za słowa prorocze).

Po wstępie, część pierwsza skupia się na opisie sytuacji – jak jest (było) w kontekście bycia oraz posiadania. Wyróżnikiem czasów współczesnych (ale też w dłuższej perspektywie – cywilizacji zachodniej), jest modus posiadania – jeżeli coś posiadam, to wtedy dopiero jestem. Dopóki nie ma fury, skóry i komóry to jest się nikim, a jak jest się nikim to nie ma rzecz jasna szacunku na dzielni, a i ludzie się nami nie interesują (co w tym złego, zapytuję). Zmiana ta zaczęła się od języka – i tutaj Fromm podaje kilka przykładów z czasów dawnych i mu współczesnych – gdzie na poziomie codziennych wypowiedzi o wiele częściej wyrażamy nasz własny stan mówiąc, że coś mamy/posiadamy, niż, że coś odczuwamy. Dla przykładu – „mam cudowną żonę”, a nie „jestem szczęśliwie żonaty”. Zasadniczo wypada przyznać mu rację. Co więcej, taka refleksja mnie naszła – że poprzez reifikację pewnych rzeczy, jak bardzo widać tutaj to jasne wyróżnienie mojego własnego „ja”. Autor podaje choćby przykład z depresją – poprzez stwierdzenia „mam depresję”, wyrażamy bardzo dosadnie oddzielenie od tejże depresji, wskazujemy na jej obcość i chęć podkreślenia, że „to przecież nie ja”. A tymczasem no jakże mocno jest inaczej.

Jeżeli chodzi o samo bycie, to rzecz jasna wnosimy tutaj cały bagaż historii metafizyki i ontologii. W skrócie Fromm ogranicza się do prostego dualizmu – bytu jako czegoś statycznego i niezmiennego (hello Platon my old friend…), albo jako ciągłego procesu (czyli Heraklit czy choćby Budda). Co do posiadania zaś, autor podaje ciekawe ujęcie konkretnych czynności życia codziennego (nauki, pamiętania czy „posiadania” przekonań) – te ostatnie są zwłaszcza ciekawe. Skoro posiadam jakieś przekonanie, i w konfrontacji z kimś musiałbym je zmienić, to na pierwszy plan wychodzi fakt, że coś utraciłem. A ludzie jako tacy bardzo nie lubią tracić czegokolwiek. Z kolei w modusie istnienia – po prostu staję się kimś innym. Proste. Z czytaniem książek może być podobnie (oh, jak ja coś o tym wiem…).

Dalej nasz myśliciel omawia kwestię autorytetu – z perspektywy zarówno bycia jak i posiadania, wiadomo zresztą do jakich dochodząc konkluzji. Tak samo zresztą z wiedzą (poznawanie to zgłębianie mocniej, zaś posiadanie wiedzy to jej gromadzenie w kontekście ilościowym), wiarą (powinno się mówić, że „jest się wierzącym” niż, że się „ma” wiarę) czy miłości (postrzeganej jako proces przecież, a nie substancja do posiadania).

Koniec pierwszej części książki przedstawia w jaki to sposób, modusy bycia oraz posiadania były opisywane na kartach zarówno starego, jak i nowego testamentu, a także Fromm podlewa to myślą Mistrza Eckharta. Jeśli chodzi o stary testament, jest to ciągła historia jak to Żydzi nie za bardzo potrafią funkcjonować bez posiadania – czy to dóbr materialnych, czy to widocznych oznak bóstwa, czy choćby własnego kraju. Wątek ten wypełnia cały poświęcony staremu testamentowi rozdział. Nowy testament to rzecz jasna trochę inny świat, aczkolwiek przesłanie wciąż pozostaje te same – Jezus wciąż i wciąż mówi, że dobra materialne i posiadanie ogólnie nie zapewnia zbawienia. Zwłaszcza jest to znamienne w kontekście pierwszych chrześcijan – którzy przecież byli głównie biedotą, zatem dość łatwo (teoretycznie…) było im odrzucić posiadanie i raczej być. Motyw odrzucenia materializmu i bogactw jest ciągle obecny w chrześcijaństwie (przynajmniej na poziomie deklaratywnym, bo przecież nie Maybacha Rydzyka…). Na sam koniec Fromm opisuje podejście Mistrza Eckharta, który był w swych pismach bardzo buddyjski – „ubogi w duchu” oznacza w tym kontekście wyzbycie się pożądań/żądzy (głównie w ramach kształtowania własnego ego). Tutaj koniecznie zarzucę cytatem (s. 91-92):

Kiedy powiedziane jest: „człowiek ma […] być wolny od swej własnej wiedzy”, nie oznacza to, iż winien on zapomnieć to, co wie, lecz raczej, iż winien zapomnieć, ż e  wie. Należy przez to rozumieć konieczność porzucenia poszukiwań wiedzy utożsamianej z własnością, która dawałaby nam poczucie tożsamości. Powinniśmy właśnie postępować odwrotnie: nie „wypełniać się” wiedzą, nie przywiązywać desperacko do niej ani jej nie pragnąć. Wiedza nie powinna przypisywać sobie własności dogmatu, który nas zniewala. Wszystko to należy bowiem do modus posiadania; w modus bycia wiedza jest wyłącznie aktywnością myśli przebijającej zasłony, myśli, która nigdy nie odczuwa nawet pokusy, aby skrzepnąć w poszukiwaniu pewności.”


W drugiej części książki Fromm skupia się na pokazaniu różnić, między omawianymi modusami w kontekście egzystencji człowieka. Zaczyna w sumie od ciekawej myśli, że większość z nas taktuje samych siebie, własne „ja” jako coś, co się właśnie posiadania. Jakkolwiek paradoksalnie to nie brzmi, nasze bycie jest tak naprawdę posiadaniem samych siebie. A że chcemy posiadać rzeczy piękne, wartościowe i tak dalej – ciśniemy w tej niekończącej się grze o status. Co więcej, posiadanie przedmiotów zakłada pewną dozę statyczności, zamienia przedmiot (co nie dziwi), ale również i podmiot (co już jest istotne) w rzeczy – jedno określa drugie, ale jednocześnie podmiot zostaje potwornie zubożony.

To społeczeństwo (głównie poprzez rodzinę) dokonuje tego procesu, bardzo zresztą się starając, aby podmiot nie zorientował się, że ma on miejsce. Co więcej, modus posiadania opiera się tak naprawdę na opresji władzy – wszak posiadanie jako takie to możliwość egzekwowania wyłączności tegoż posiadania w stosunku do innych. Tym samym zawsze pojawia się w tym jakaś forma przymusu i przemocy. Dalej autor podlewa swój wywód konkretną dawką psychoanalizy (duh…), ale nie ma tu nic odkrywczego. Co warto z tego fragmentu zapamiętać, to ciekawe rozróżnienie na posiadanie egzystencjalne (kapotę, jakieś mieszkanie, itp.) oraz posiadanie charakterologiczne (czyli najnowszy iPhone i tego typu rzeczy). Pachnie to Epikurem i w sumie pasuje do treści wywodu.

Opisanie modus bycia jest o niebo trudniejsze niż posiadania – posiadamy wszak rzeczy, które można obiektywnie opisać. Jak opisać bycie? Albo też inaczej – jak to intersubiektywnie przekazać? Każdy z nas jest indywidualną jednostką, nawet najbardziej empatyczne jednostki nie są w stanie w 100% wczuć się w sytuację drugiej osoby. Fromm wychodzi z prostego założenia, że jednak konstytutywne dla bycia są trzy aspekty – niezależność, wolność i zdolność do krytycznego rozumowania.

Idąc dalej, autor wprowadza rozróżnienie na aktywność oraz bierność, ale z zastrzeżeniem, że aktywność ma mieć charakter twórczy (nie w sensie „wy”-twórczości, czyli produkcji konkretnego efektu, ale aktywnego nawiązywania relacji z przedmiotem aktywności). Przykładem nie jest np. stanie przy taśmie montażowej, ale choćby immersja podczas czytania poezji. Czy coś tworzymy namacalnego? Ano nic. Jednakże jesteśmy wówczas aktywni wręcz w najwyższym stopniu, dając wyraz swojej osobowości i możliwości. Takie podejście do życia (nie wyalienowane), było czymś dość naturalnym w społeczeństwach przedindustrialnych (pomijając może niewolników). Natomiast wraz z pojawianiem się pracy najemnej, taśmowej, wyalienowanie staje się czymś coraz bardziej powszechnym (Hegel Marks zacierają ręce w zaświatach). Z tej perspektywy też, Fromm ocenia pojęcie vita contemplativa – to nie jest jakieś bierne byczenie się, a jak najbardziej aktywna działalność. Dalej wspomina jeszcze Spinozę, ale ogólne znaczenie myśli jest takie samo jak u uprzednio opisywanych myślicieli.

Następnie psycholog porusza drugi aspekt bycia – czyli jego autentyczność i brak pozoru. To właśnie tworzenie zewnętrznej persony – czyli pewnego pozoru/maski, które prezentuję światu – jest zaprzeczeniem bycia i raczej przejawem posiadania. Dostajemy tutaj kilka stron skróconego kursu psychoanalizy i teorii nieświadomości, ale dla całości przekazu nie wnosi to nic nowego. Dalej nasz autor przechodzi do zagadnienia dzielenia się i pomocy. Wbrew powszechnym przekonaniom, natura ludzka to nie jest tylko bierność i szukanie przyjemności. To właśnie bierność należałoby wytłumaczyć, a nie aktywność. Spora część ludzi dobrowolnie angażuje się w różne aktywności, które często nie przynoszą jednostce wyraźnej korzyści (poza pewnie sensem – a to istotne i Fromm nie bierze tego pod uwagę). Dalej myśliciel przedstawia proces, gdzie sam modus posiadania jest często iskrą, od której zapala się chęć ludzka by raczej być. To właśnie w poświęceniu i dzieleniu znaczna część społeczeństwa odnajduje swoje powołanie, choć nie bez błędów i wypaczeń.

W człowieku te oba modusy istnieją jednocześnie, od konkretnej kultury/społeczeństwa mocno zależy, w którą stronę wychyli się wahadło. Fromm opisuje przykłady z lat 70tych (kiedy książka powstawała), dziś jeszcze w sumie trudniej ocenić jaki jest stan rzeczywistości. Bańki informacyjne, w których żyjemy z całą pewnością nie ułatwiają zadania. Co więcej, posiadanie jest dla nas synonimem stabilności i bezpieczeństwa, aczkolwiek jednocześnie wciąż jest powodem obaw. No bo skoro zależę od tego co posiadam – pozycji/znajomych/pracy/własnego ja – co mi pozostanie gdy to stracę? Brzmi to mocno stoicko, fakt. Aczkolwiek ten prawdziwy aspekt naszej osobowości – zachwyt byciem – potrafi wyjść z nas od czasu do czasu. Zachwyt właśnie – nad sztuką czy czyimś zachowaniem – ten moment, kiedy jesteśmy w pełni w modusie bycia, a do tego też (ten zachwyt to przykład wręcz podręcznikowy) – uważności.

Dalej autor fajnie wspomina rozróżnienie między „przyjemnością”, a „radością”. Jest to koncept, który już i u mnie w głowie kilka razy się pojawił – jak często współczesne przeżywanie przyjemności, jest pozbawione jakiegoś głębszego znaczenia i – no właśnie – radości. Kolejny odcinek serialu, kolejne piwko i tak dalej – mechaniczna przyjemność ma miejsce, ale jakoś nie wypełnia ona nas metafizycznie. Zakładam, że po angielsku słowem użytym przez Fromma jest pewnie „joy”. I co ważne – to nie jest jednorazowy szczyt, climax osiągnięty i pozostawiający pustkę. Radość to raczej plateau (słowa Fromma), co moim zdaniem jest bardzo prawdziwe. Autor przechodzi po kolei przez kilka religii odnosząc się właśnie do pojęcia „radości” i w jaki sposób jest ono w tychże religiach pojmowane (spoiler – bardzo pozytywnie i afirmująco).

Ostatnie rozdziały drugiej części są poświęcone pojęciu grzechu i nieposłuszeństwa, rozpatrywanych w kontekście obu modusów, gdzie w posiadaniu chodzi o grzech/skruchę i da capo, gdzie opieramy się głównie na autorytaryzmie i podporządkowaniu. Zaś w przypadku bycia – mamy do czynienia z odłączeniem się od całości i wspólnoty, zaś powrót do niej to zdanie sobie ponownie sprawy z tego, że to właśnie w jedności (czyli nie-posiadaniu) leży źródło spełnienia i radości. Na końcu autor porusza zagadnienie śmierci – i ma to sens, że istnieje strach przed śmiercią, gdyż jest to tak naprawdę strach przez utratą tego co posiadamy. Jeżeli życie postrzegamy jako proces i po prostu bycie – jak możemy cokolwiek stracić poprzez śmierć?


Część trzecia książki jest poświęcona sposobom, w jaki należałoby zastosować dychotomię opisywanych modusów do tego, aby poprawić sposób życia społeczeństw jako ogółu. Fromm od razu zaznacza, że poglądy wyłożone w tej części były już przedmiotem jego rozmyślań w poprzednich książkach – „Ucieczce od wolności” oraz „Psychoanalizie i religii”. Połączenie tych dwóch tytułów powinno dać nam wstępne rozeznanie, gdzie zmierza myśl psychoanalityka. Zasadniczo to na kanwie uczuć „religijnych” (w szerokim sensie) może dokonać się przemiana społeczna, której tutaj potrzebujemy. Próba narzucenia prawnie jakichkolwiek rozwiązań w tej dziedzinie jest z góry skazana na niepowodzenie. Dość mocno to rezonuje z myślą personalistów katolickich z XXw – Teilharda de Chardin czy Marrinera.

Autor zaczyna swój wywód od założenia, że autentyczny charakter jednostki jest wypadową nie tylko doświadczeń jej właściwych, ale również całości środowiska socjoekonomicznego, w którym jednostka się znajduje. Pojęciem technicznym, które wprowadza na opisanie tego konglomeratu jest charakter społeczny. I elementem kluczowym dla tegoż charakteru jest właśnie religia, ale znów z zastrzeżeniem jak powyżej – definicja tejże jest bardzo szeroka. Może ona obejmować nie tylko systemy, które uznajemy za religie par excellance, ale również ich substytuty lub namiastki – kult partii/wodza czy gloryfikacja konkretnych cech charakteru (jak przebojowości/innowacyjności) to choćby bardziej „świeckie” przykłady. Tak patrząc na kulturę wychodzi nam, że nigdy nie będziemy funkcjonować w których nie ma tak pojmowanej religii. Taki świat, byłby jednocześnie światem totalnie wypranym z wartości.

Tak pojmowana religia jest czymś, czego możemy sobie nawet nie uświadamiać. Możemy myśleć, że nie posiadamy takowej, mimo że tak naprawdę wpływa ona na nasze codzienne życie. Stara suficka mądrość mówi, że należy „poznać swoje motywy, a następnie motywy swoich motywów”. W przypadku sporej części społeczeństwa, jest to całkowicie nieuświadomiony aspekt codziennej egzystencji. To jest tylko jedna strona medalu – Fromm porównuje posiadanie tejże religii (synonimicznie będę używał określeń „filozofii życiowej” czy „zdrowego rozsądku” by opisać ten fenomen) do posiadania mapy. Owa mapa, nie jest sama w sobie wystarczająca – musimy wiedzieć gdzie chcemy dojść, aby się tą mapą posłużyć! Instynkt, o którym wspomina autor, wystarcza w tej dziedzinie zwierzętom. Nam, ludziom wyposażonym w rozbudowany mózg – już nie. To, czego potrzebujemy, to sens – piękny cytat ze strony 188.

Potrzebujemy takiego przedmiotu wiary, aby zintegrować kierunek wszelkich naszych energii, aby przekroczyć wyizolowaną egzystencję, wraz z jej wszelkimi wątpliwościami i niepewnością, aby zaspokoić potrzebę posiadania sensu życia.

Fromm podkreśla, że wszystkie opisywane do tej pory pojęcia – charakter społeczny, struktura socjoekonomiczna oraz struktura charakteru muszą być spójne. W momencie, gdy są one od siebie diametralnie różne, zasadniczo społeczeństwa nie można nazwać zdrowym pod jakimkolwiek kątem. Dalej autor omawia historię chrześcijaństwa – czy tak naprawdę Europa przyjęła tę religię tak „serio, serio”, a także postać Jezusa, który był najwyższym ucieleśnieniem bycia w kontraście do dominującego wówczas posiadania. Teoretycznie religia, stworzona przez „męczennika” (w odróżnieniu od pogańskiego „herosa”), wydała w postaci Europy/Ameryk społeczeństwa, w których to posiadanie (czyli to, co charakteryzuje herosów) gra dominującą rolę. Tak samo jest dziś z naszą kulturą opartą o merkantylizm – nie patrzymy na siebie jako podmioty mające jakąś wartość „użytkową”, ale „transakcyjną” lub „wymienną”. Całość naszej energii poświęcamy nie na to, aby być oraz korzystać z życia, ale by jako jednocześnie sprzedawca i sprzedawany, uczynić siebie jak najbardziej wartościowym na rynku. Rzecz jasna – nie da się tego pogodzić z modusem bycia.

Tak pojmowane jednostki nie posiadają głębokich relacji z innymi, albo i choćby z samymi sobą – nie dlatego, że są egoistyczne, ale dlatego, że utraciły kontakt z samym sobą. Kiedy wciąż postrzega się siebie jako towar/wizerunek/personę, siłą rzeczy musi nastąpić dehumanizacja. Stajemy się wówczas obcy sobie samym. Fromm rozwija tę tezę przywołując swoje rozumienie marksizmu, a jego spostrzeżenia w sumie znajduję trafnymi, ale długo by tu pisać by je streścić. Kończy omówieniem kilku jemu współczesnych autorów, którzy podobnie jak on podkreślali konieczność ograniczenia konsumpcji oraz całościowej reorganizacji społeczeństw industrialnych.

Ostatnie fragmenty książki są poświęcone krokom, jakie powinniśmy uczynić, aby zrealizować wizję nowego społeczeństwa. Opartego na byciu rzecz jasna, a nie na posiadaniu. Niespecjalnie chce mi się tutaj coś więcej pisać, gdyż raz – nie ma tam niczego autentycznie konkretnego, a raczej jest to katalog pobożnych życzeń. Pięknie brzmiących, fajnych w lekturze, ale dalekich od jakiejkolwiek możliwości implementacji w świecie.

 

 

 

 

Linki #13 – o tym dlaczego „ja” to iluzja

W buddyzmie bardzo popularnym konceptem jest zagadnienie „ja”, a raczej jego iluzja. Tak naprawdę, nie istnieje coś takiego jak „ja”. Temat jest fascynujący, a także bardzo szeroki. Można go rozpatrywać z różnych perspektyw, co próbuje choćby czynić na gruncie myśli zachodniej filozofia umysłu. Tymczasem ja dziś zalinkuję do pierwszego wykładu, który na ten temat wygłosił Jay Garfieldktóry jest filozofem specjalizującym się w buddyzmie tybetańskim. Jest on również autorem książki „Loosing ourselves: Learning to live without the self”, która w szczegółach omawia te koncepcje. Znalazłem ten cykl czterech wykładów bardzo ciekawym, a do tego na dość przystępnym poziomie, stąd polecam go tutaj wszystkim zainteresowanym.

’Kultura narcyzmu’ – wpis techniczny

Wpis techniczny poświęcony książce Christophera Lascha „Kultura Narcyzmu. Amerykańskie życie w czasach malejących oczekiwań.”, SEDNO Wydawnictwo Akademickie, Warszawa 2019, wyd. 2

 

Ciekawe lektury z książki

Franklin Benjamin, „Żywot własny”, PIW, Warszawa 1960

Giddens Anthony, „Nowoczesność i tożsamość. 'Ja’ i społeczeństwo w epoce późnej nowoczesności”, WN PWN, Warszawa 2010

Jonas Hans, „Religia gnozy”, PLATAN, Kryspinów 1994

Lunbeck E., „The americanization of narcissism”, Harvard University Press, Cambridge 2014

Sieradzan Jacek (red), „Narcyzm. Jednostka – społeczeństwo – kultura”, Wydawnictwo Uniwersytetu Białostockiego, Białystok 2010

Veblen Thornstein, „Teoria klasy próżniaczej”, Wydawnictwo Muza SA, Warszawa 2014

 

Cytaty

„Narcyzm, powtarzał niestrudzenie Lasch, nie był egoizmem. Przeciwnie, był oznaką słabości i zależności. Jak celnie ujął to Mattson: 'narcyz […] ma zbyt małe <<ja>> lub ego, by starczyło go dla innych’. Lasch podkreślał, że mocno wierzy w 'autoafirmację’, którą przeciwstawiał 'obecnym poszukiwaniom psychicznego przetrwania’. Ale prawdziwa autoafirmacja wymagała tego, by 'istota indywidualności nie byłą zdeterminowana przez środowisko’. Dał wyraz poczuciu straty, że 'ludzie obecnie nie pragną osobistego zbawienia, ale uczucia, chwilowej iluzji, osobistego dobrobytu, zdrowia i psychicznego bezpieczeństwa’. Lasch uważał, że ludzie mogą być kimś więcej niż tylko własnymi potrzebami.”  s. 25 Cytaty pochodzą również od K. Mattsona i książki Lascha 'The minimal self’

„Z różnych badań prowadzonych przez amerykańską psycholog Jean M. Twenge […] wynika, że w ciągu trzydziestu lat w Stanach Zjednoczonych liczba osób z cechami narcystycznymi zwiększyła się aż do 30%. W badaniach tych zaobserwowano również wzrost cech związanych z narcyzmem, takich jak: nierealistyczne oczekiwania, niski poziom empatii, poczucie własnej wartości czy skoncentrowanie na sobie. Żyjemy bowiem w epoce 'szoku teraźniejszości’, gdzie przeszłość i przyszłość nie mają znaczenia – jak współczesny krytyk społeczny i socjolog Douglas Rushkoff nazywa kulturę zdominowaną przez nowe technologie. W takiej kulturze nie liczy się nic poza 'teraz’ i 'ja’.” s. 34-35

„Dużo można by mówić o oznakach zmieniającego się życia w Stanach Zjednoczonych. Książka ta jednak opisuje zanikający model życia – kulturę rywalizującego indywidualizmu, które w swojej dekadencji doprowadził logikę indywidualizmu do ekstremum – wojny wszystkich przeciw wszystkim, a pogoń za szczęściem do ślepego zaułka narcystycznej walki o 'ja’. Strategie narcystycznego przetrwania obecnie jawią się jako uwolnienie od represyjnych uwarunkowań przeszłości, przyczyniając się w ten sposób do 'rewolucji kulturalnej’, która odtwarza najgorsze cechy upadającej cywilizacji znajdującej się w ogniu krytyki. Radykalizm kulturowy stał się zarówno na tyle modny, jak i szkodliwy, iż nieświadomie gwarantuje status quo w taki sposób, że jakakolwiek krytyka współczesnego społeczeństwa, które ma nadzieję dotrzeć do istoty tego, co krytykuje, nazywana jest w tym samym czasie radykalizmem.” s. 41

„Nowy narcyzm jest dręczony nie tylko przez poczucie winy, ale i przez lęk. Nie próbuje narzucać własnych pewników innym, ale stara się odnaleźć sens życia. Uwolniony od przesądów przeszłości, wątpi nawet w realność swojego istnienia. Pozornie spokojny i tolerancyjny, nie umie czerpać korzyści z dogmatów na temat rasowej i etnicznej czystości, ale w tym samym czasie traci poczucie bezpieczeństwa swojej lojalnej grupy i traktuje każdego jak rywala w utrzymaniu przywilejów przyznanych mu przez paternalistyczne państwo.” s. 42

„Narcyz, bez względu na swoje czasowe złudzenie wszechwładzy, zależy od innych, bo dzięki nim może ocenić własną wartość. Nie może żyć bez podziwiającej go publiczności. Jego pozorne uwolnienie się od więzów rodzinnych oraz ograniczeń instytucjonalnych nie uwalnia go od bycia samotnym czy szczycenia się swoją indywidualnością. Wręcz przeciwnie, przyczynia się do jego niepewności, którą może pokonać, widząc tylko swoje 'wspaniałe ja’ odzwierciedlone w uwadze innych lub dołączając do tych, od których emanuje sława, władza i charyzma. Dla narcyza świat jest niczym lustro, natomiast zatwardziały indywidualista widzi świat jak odludzie, które kształtuje na swoją własną modłę.” s. 54

„Ale ponieważ nowoczesne społeczeństwo 'nie ma przyszłości’, dlatego też nie zastanawia się nad żadną przyszłością, poza spełnianiem natychmiastowych potrzeb. Nawet jeśli terapeuci mówią o potrzebie 'sensu’ i 'miłości’, rozumieją miłość i sens po prostu jako zaspokojenie emocjonalnych potrzeb pacjenta. To się prawie wcale im nie przydarza – ani nie ma żadnego powodu, dla którego powinno się zdarzać, biorąc pod uwagę charakter terapeutycznej działalności – aby zachęcać podmiot do podporządkowania swoich potrzeb i zainteresowań innym osobom, komuś albo sprawie lub tradycji spoza własnego doświadczenia. 'Miłość’ jako poświęcenie lub samoponiżenie w znaczeniu 'uległości’ wobec wyższego celu – te sublimacje atakują terapeutyczną wrażliwość jako nadmiernie opresyjne, obraźliwe dla zdrowego rozsądku i szkodliwe dla zdrowia oraz dobrego samopoczucia.”  s. 57

„Popularyzacja terapeutycznych sposobów myślenia, rozprzestrzenienie się 'nowego ruchu świadomości’, marzenie o sławie i dręczące poczucie niezadowolenia – wszystko to ujawnia pilną potrzebę znalezienia duchowego panaceum, zajęcia się sobą i refleksji nad własnym ja. Ten egocentryzm określa moralny klimat współczesnego społeczeństwa. Podbój natury i poszukiwanie nowych granic ustąpiły miejsca dążeniu do samorealizacji.” s. 70

„W społeczeństwie, w którym marzenie o sukcesie pozbawiono jakiegokolwiek znaczenia poza nim samym, pozbawiono również ludzi narzędzi pomiaru osiągnięć, za wyjątkiem odniesienia do dokonań innych. Samoakceptacja zależy od społecznego uznania i poklasku, a jakość tej aprobaty podlega ważnym zmianom. Dobra opinia przyjaciół i sąsiadów, którzy wcześniej uświadomili człowiekowi fakt, że przeżył życie użytecznie, opierała się na ocenie jego osiągnięć. Dzisiaj ludzie szukają szacunku, który nie będzie uznaniem dla ich działań, ale dla ich osobistych cech. Chcą być nie tyle poważani, ile podziwiani. Nie pragną sławy, ale poklasku i celebryckiej ekscytacji. Chcą raczej, żeby im zazdrościć, niż żeby ich szanować.” s. 104

„Reklama produktów odgrywa podwójną rolę. Po pierwsze, stoi na straży konsumpcji jako alternatywy protestu czy buntu. Paul Nystrom, poczatkujący student marketingu, zauważył kiedyś, że cywilizacja przemysłowa jest źródłem 'filozofii próżności’, 'powszechnego znużenia’, 'rozczarowania osiągnięciami’ i znajduje ujście w zmieniających się 'modnych przedmiotach’. Zmęczony pracownik, zamiast próbować zmienić warunki pracy, poszukuje sposobu na uczynienie swojego otoczenia lepszym do życia przez kupowanie nowych towarów i korzystanie z nowych usług.” s. 118

„Narcyz nie może utożsamiać się z kimś innym bez postrzegania innej osoby jako przedłużenia samego siebie, bez unicestwiania tożsamości tej osoby. Niezdolny do identyfikacji, przede wszystkim z rodzicami i znaczącymi osobami, jest tym samym niezdolny do kultu bohatera lub do zawieszenia niewiary, co umożliwi wyobrażone wejście w wyobraźnię i życie innych, uznając jednocześnie ich niezależną egzystencję. Społeczeństwo narcystyczne wielbi gwiazdorstwo, a nie sławę, i zastępuje spektakl starszymi formami teatralnymi, które sprzyjają identyfikacji i gorliwemu naśladownictwu, ponieważ zachowały pewien dystans między publicznością a aktorami, wielbicielem bohatera a samym bohaterem.” s. 131

„Jednakże spadek umiejętności czytania i pisania nie może być przypisywany wyłącznie niepowodzeniu systemu edukacyjnego. Szkoły w nowoczesnym społeczeństwie służą w dużej mierze przygotowywaniu ludzi do pracy, ale większość z wolnych stanowisk, nawet tych lepiej płatnych, już nie wymaga wysokiego poziomu umiejętności technicznych czy intelektualnych. W rzeczywistości większość z nich charakteryzuje się rutyną, a w niewielkim stopniu zależy od przedsiębiorczości i pomysłowości. Każdy, kto pomyślnie ukończył dany kierunek studiów, wkrótce zdaje sobie sprawę, ze 'zbyt wysokich kwalifikacji’ w stosunku do większości wolnych posad. Pogorszenie systemu edukacji odzwierciedla słabnącą społeczną potrzebę inicjatywy, przedsiębiorczości i nieodpartą chęć odnoszenia sukcesu.” s. 170

„Narcyzm w tym ujęciu jest pragnieniem, aby uwolnić się od tęsknoty. Jest to odwieczne dążenie do uzyskania absolutnego spokoju, utrzymywanego w wielu mistycznych tradycjach jako stan najwyższej duchowej doskonałości. Pogarda dla potrzeb cielesnych odróżnia narcyzm od zwykłego egoizmu lub też instynktu przetrwania. Świadomość śmierci i determinacja do pozostania przy życiu zakładają świadomość obiektów odrębnych od ja. Odkąd narcyzm nie uznaje oddzielnej egzystencji ja, nie przejawia żadnego strachu przed śmiercią. Narcyz nurza się we własnym odbiciu, nie rozumiejąc, że to jego odbicie. Najistotniejsze w tej historii nie jest to, że mityczny Narcyz zakochuje się sam w sobie, ale odkąd nie dostrzega swojego odbicia, nie ma jakiegokolwiek pomysłu na odróżnienie siebie od otoczenia.” s. 280-281

 

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén