Nie będzie chyba zaskoczeniem, gdy przyznam się do konsumowania sporej ilości literatury nie tylko filozoficznej, ale też dotyczącej psychologii i duchowości. Wraz z filozofią, składają się one w triadę, która od wieków (jeśli nie tysiącleci) tworzy fundamenty ludzkiej egzystencji.
Na zachodzie przyzwyczailiśmy się do tego, że filozofia objawia się głównie poprzez pisanie opasłych dzieł.1 Tworzonych mniej lub bardziej hermetycznym językiem, roztrząsające mniej lub bardziej ogólne zagadnienia bytu czy ludzkiego postępowania. Psychologia, jako nauka o wiele od filozofii młodsza, uniknęła tego „dobrodziejstwa”. Spoglądam w tym momencie na swoją półkę z książkami psychologicznymi – nie spotkałem się jeszcze z tekstem z tej dziedziny, który dorównywałby wielkością „Fenomenologii ducha” czy choćby dziełom wydanym w miarę niedawno – „Etyce podmiotowości” Taylora albo „Teorii sprawiedliwości” Rawlsa. Zupełnie zaś inaczej jest z dziełami duchowo-mistycznymi. Zazwyczaj w ich przypadku nie mamy problemu z objętością. Perełki literatury duchowej (weźmy pod uwagę tylko mistycyzm chrześcijański) są zazwyczaj dość krótkie.
To język stanowi problem. A raczej próba użycia go do wyrażenia czegoś, co z definicji jest niewyrażalne. To, co udało się autorowi „Zen w sztuce łucznictwa”, to uniknięcie tej pułapki. Pozycja, którą dziś biorę na tapet2 jest ciekawym przykładem połączenia kilkunastu dziedzin. Znajdziemy tu zarówno mistycyzm, jak i dążenie do mistrzostwa, kulturę oraz psychologię. Bogate jednogarnkowe danie, które spożywałem z prawdziwą przyjemnością. Aczkolwiek zacznijmy od początku – od autora i jego dzieła.
Eugen Herrigel był Niemcem. Urodzony w roku 1884 swoją karierę naukową rozpoczął jako filozof. Jak sam jednakże pisze w książce: „Jeszcze za czasów studenckich, jakby gnany tajemnym popędem, pochłonięty byłem mistycyzmem – pomimo nastroju epoki, w której dla tego rodzaju zainteresowań nie było miejsca. Mimo jednak wszelkich starań z coraz większą jasnością zdawałem sobie sprawę, że pisma ezoteryczne dostępne mi są jedynie od zewnątrz. I choć potrafiłem krążyć wokół – nazwijmy je tak – pierwotnego zjawiska mistycznego, nie umiałem przeskoczyć linii, otaczającej tajemnicę wysokim murem.” 3 Stereotypowy obraz post-heglowskiego filozofa z Niemiec nie ma jak widać dla naszego bohatera zastosowania. Najprawdopodobniej ta właśnie oryginalność podejścia sprawiła, że Eugen Herrigel w sposób bardzo otwarty podszedł do propozycji objęcia katedry filozofii. Nie powinno to dziwić – wszak był filozofem akademickim. Był tylko jeden haczyk – katedra do objęcia znajdowała się w Japonii! W mieście Sendai.
Mistyczne inklinacje Herrigela zaprowadziły go zatem do źródła. Dokładniej zaś – do miejsca, które wciąż żyło (mówimy o latach 20tych XX wieku) duchem zen. Niestety, początkowe doświadczenie naszego bohatera było dość negatywne – próbując bowiem rozpocząć zgłębianie zen – spotykał się z odmową! Dopiero pokazując nieugięcie swoją pełną dedykacji i zainteresowania postawę, udało my się przekonać miejscowych, iż nie przybył do Japonii jako „badacz”, ale jako autentycznie zainteresowany poznaniem duchowości zen. Nie poprzez intelektualny dyskurs, ale przez autentyczną praktykę. Dopiero wtedy uświadomiono mu podstawowy wymóg poznawania zen – „Wiele godzin musiałem poświęcić, nim zdołałem wyjaśnić Japończykom, dlaczego pragnę oddać się właśnie niespekulatywnej formie zenu, a wtedy usłyszałem, że Europejczyk pragnący przeniknąć tę dziedzinę życia duchowego – kto wie, nie czy najdziwniejszą ze wszystkich, jakie napotkać można na Dalekim Wschodzie – nie może mieć nadziei powodzenia, jeśli na początek nie zacznie ćwiczyć się w którejś ze sztuk związanych z buddyzmem zen.” 4 W ten właśnie sposób, Eugen Herrigel doszedł do poznania japońskiego łucznictwa – kyudo.
Ten troszeczkę przydługi wstęp był konieczny, aby w pełni przedstawić kontekst, dzięki któremu powstała recenzowana przeze mnie pozycja. Książka jest bowiem zapisem sześcioletniego procesu zaprawiania się w łucznictwie, a poprzez nie – w filozofii zen. Zasadniczo na tym mógłbym zakończyć swoją recenzję. Dlaczego? Albowiem to właśnie opis każdego kolejnego kroku, który autor wykonał na ścieżce zen (poprzez sztukę łucznictwa) jest największym bogactwem tej książki. Próba jej streszczania pozbawiłaby lekturę sensu, gdyż to właśnie przedstawienie procesu poznania i zgłębiania kyudo, budowania zrozumienia na podstawie kroków wcześniejszych, jest tutaj kluczowa. Każdy czytelnik powinien mieć możliwość lektury nie wnosząc ze sobą bagażu wiedzy uprzednio zdobytej o przedstawionej historii. Moim zdaniem tylko w ten sposób, można w pełni docenić bogactwo tej pozycji. Co więcej, chciałbym udzielić tutaj małej porady.
„Zen w sztuce łucznictwa” bardzo często pojawia się w książkach dotyczących samorozwoju, pop-psychologii czy duchowości. Co rzecz jasna, nie jest niczym złym. Niestety, na co wskazuje spora część autorów, niebagatelna część czytelników tychże książek, traktuje je jako kolejne punkty do odhaczenia. Kolejne pozycje z listy „to-read-before-you-die”. W tym miejscu chciałbym przestrzec przed takim podejściem do lektury. Ta uwaga zasadniczo odnosi się do każdej pozycji książkowej, ale recenzowanej tutaj w szczególności. Albowiem „Zen w sztuce łucznictwa” nie jest po prostu opowiedzeniem historii. Nie jest (nie powinna być?) źródłem kilku instagramowych cytatów, 5/6, „liked it”, idziemy dalej. Sugeruję poświęcić jej stosowną ilość czasu, skupienia i uwagi. Dopiero wtedy będziemy w stanie docenić jej znaczenie i w pełni zanurzyć się w zawartym w niej przesłaniu. Tym bardziej, że to przesłanie (mocno w duchu zen), tak naprawdę zmieściło się na raptem pięćdziesięciu stronach. Stronach, których lekturę polecam każdemu.