Moje zapiski z podróży po fascynującym świecie ludzkiej myśli i ducha

Tag: katolicyzm

Jezus-Niechrystus

Recenzja książki „Jezus-Niechrystus” Piotra Augustyniaka

Swego czasu, książka Piotra Augustyniaka wywołała całkiem pokaźnych rozmiarów burzę. Na tyle poważną, że papierowy nakład książki został bardzo szybko wyprzedany. Sytuację uratowało wydanie elektroniczne, które pojawiło się kilka miesięcy po publikacji „Jezusa-Niechrystusa”. Fakt, sam tytuł już może budzić kontrowersje. Cóż – jak u Hitchocka – potem jest jeszcze lepiej.

Na samym początku mej recenzji muszę postawić sprawę jasno. „Jezus-Niechrystus” należy do tych pozycji, których nie da się w pełni przedstawić bez opisania jej twóry. Nie tylko ze względu na autobiograficzny jej charakter, ale również z powodu specyficznego kontekstu, na podstawie którego autor przedstawia swój punkt widzenia. Kim zatem jest Piotr Augustyniak? Na co dzień – całkiem sympatycznym (przynajmniej taki vibe odczuwam patrząc na jego zdjęcie) facetem. Zupełnym przypadkiem będącym pracownikiem Uniwersytetu Ekonomicznego w Krakowie. Rzecz jasna nie zajmuje się tam badaniami nad modelami ekonomicznymi! Jest adiunktem Wydziału Filozofii tejże uczelni, autorem szeregu prac poświęconych nihilizmowi, Nietzschemu czy też mistrzowi Eckhartowi. Kombinacja to nad wyraz smakowita, której smak podkreśla fakt, iż autor „przy okazji” jest byłym dominikaninem. Podkreślam to słowo – „byłym”.

Piotr Augustyniak już we wstępie do swojej książki podaje powody, dla których napisał „Jezusa-Niechrystusa„. To właśnie postać założyciela chrześcijaństwa1 jest głównym inicjatorem tego dzieła. Niezależnie bowiem od Twojego, Droga Czytelniczko czy Czytelniku, stosunku do religii chrześcijańskiej – postać Jezusa nie musi (lub też nawet nie powinna) być postrzegana tylko i wyłącznie przez pryzmat chrześcijański! Autor pisze o tym we wstępie, ba, fragment ten niemalże odruchowo przeczytałem głosem przypominającym kazania Martina Luthera Kinga. Oto odpowiedni fragment:

Chciałbym powiedzieć wam wszystkim: mamy prawo do postaci Jezusa. Jego historia należy do nas. Spróbujmy razem to niezwykłe doświadczenie życia, które jest w nim zakodowane, odebrać uzurpatorom. Tym, którzy twierdzą, że Jezus ich wybrał, i że go reprezentują, a diametralnie rozmijają się z jego wrażliwością, energią i odczuciem świata. Odbierzmy razem Jezusa konfesyjnej doktrynie, religijnemu rytuałowi, kościelnej nowomowie, patriarchalnej, opresyjnej zwierzchności, walczącej o polityczne wpływy. Pomóżmy jego energii i wizji wyzwolić się z tego aresztu. Pomóżmy nie tylko dlatego, że na to zasługuje, ale też dlatego, że my tego potrzebujemy.

Przyznaję, że powyższy cytat bardzo we mnie rezonuje. Może też dlatego, że już jakiś czas temu doszedłem do wniosku, iż powszechne w naszej kulturze „sklejenie” pojęcia Boga, religii (kościoła) oraz duchowości jest poważnym błędem. Błędem zasadniczo uniemożliwiającym konstruktywną debatę nad którymkolwiek z elementów tej triady. Zastrzeżenia, co do hierarchii kościoła w Polsce, nie muszą od razu oznaczać ateizmu. Posiadanie potrzeb duchowych (czy też „metafizycznych”), nie implikuje od razu konieczności opowiedzenia się po stronie którejś z dostępnych religii2. Co więcej – wygląda na to, że sam autor podążył za ciosem i na wiosnę 2025 planuje wydanie kolejnej książki, która wydaje się adresować właśnie to zagadnienie3.

Tyle o autorze. Przynajmniej z mojej strony. Sama książka jak pisałem powyżej, zawiera sporo elementów autobiograficznych, które przybliżą czytelnikom postać Piotra Augustyniaka bliżej. Zwłaszcza w kontekście drogi jaką przebył. Drogi, na której stałym towarzyszem był główny bohater książki – Jezus. Sam Jezus, bez Chrystusa.

Całą myśl przewodnią „Jezusa-Niechrystusa” można opisać bardzo zwięźle. Nauczanie historycznego Jezusa, człowieka, który żył w początkach ery nowożytnej, miało zupełnie inny charakter niż to, co prezentują nam dziś kościoły chrześcijańskie. Próba przedstawienia go zarówno jako Mesjasza (zapowiadanego przez proroków żydowskich), albo też jako kogoś, kto jako syn Boga niedługo przyjdzie znów na ten świat by sądzić i karać – po prostu „nie trzyma się kupy”. Piotr Augustyniak opiera cały tok swego rozumowania na badaniach najstarszej ewangelii Marka, podpierając się dokonaną przez biblioznawców kompilacją zwaną „źródłem Q”4. Dokonuje tym samym reinterpretacji nauczania Jezusa, pokazując konkretne wypowiedzi tegoż, gdzie oryginalne przesłanie zostało zmienione/naciągnięte/źle zinterpretowane. Jako głównego winowajcę wskazuje rzecz jasna faktycznego twórcę religii chrześcijańskiej – św. Pawła. Autor opisuje nauczanie Jezusa z zupełnie innej perspektywy – za przewodników mając całą wielowiekową tradycję mistyczną. Zarówno tę religijną jak i filozoficzną5. Tak w skrócie można opisać główne przesłanie książki.

Na tym też planuję poprzestać w mej recenzji. Dzieje się tak z dwóch powodów. Pierwszym z nich jest sama treść książki Augustyniaka. Choć sama pozycja jest dość krótka (raptem niecałe 190 stron), o tyle jej treść charakteryzuje się bardzo dużą „gęstością”. Zasadniczo każda z ważniejszych wypowiedzi Jezusa jest w jakiś sposób opisana lub skomentowana. Próba – choćby nawet bardzo pobieżna – przedstawienia myśli autora, wymagałaby bardzo obfitego cytowania. Nie po to pisze się recenzję. Drugą kwestią jest sama interpretacja autora. Jeśli coś zapamiętałem z czasów, kiedy interesowałem się zagadnieniami biblistycznymi, to właśnie to, że nic nie da się o ewangeliach powiedzieć z absolutną pewnością. W dziedzinie tak szerokiej i głębokiej, jaką są studia nad Biblią, z jej językiem, tłem kulturowym i mnogością interpretacji – zasadniczo można w niej znaleźć cokolwiek się tylko zechce. Nie zarzucam tutaj rzecz jasna Piotrowi Augustyniakowi baśniopisarstwa! Chciałbym tylko podkreślić, że o ile myśl autora wydaje się bardzo spójna i sensowna, o tyle z całą pewnością można by wszystkie jego tezy odrzucić. Ktoś uzbrojony w zaawansowaną wiedzę o językach ewangelii (zarówno z punktu widzenia lingwistyki jak i kulturowo-religijnych), byłby z całą pewnością w stanie szermować z Piotrem Augustyniakiem. Ba! Dla wielu postronnych widzów, mógłby wyglądać na zwycięzcę tej walki.

Co zatem w świetle powyższego nam pozostaje? Spotkanie. Spotkanie z książką, której największym skarbem jest niekonwencjonalne ujęcie tematu. Nie ukrywam, że bardzo do mnie przemawiające. Mistyczne zabarwienie myśli autora bardzo dobrze współbrzmi z moim obecnym światopoglądem. Jezus nie chciał zakładać nowej religii. Chciał tylko pokazać, że jesteśmy jednym. Niezależnie od tego skąd pochodzimy, jakie mamy cele czy wartości. O tym jest ta książka. I poleciłbym każdemu jej lekturę, zwłaszcza jeśli poprzedzona zostałaby ona „zawieszeniem” jakichkolwiek emocji jakie budzi w nas tytuł tej książki.

Czytanie klasyków – „Twierdza wewnętrzna” św. Teresy z Avila

Dziś coś z zupełnie innej beczki. Nie jest to pełnoprawny wpis w serii Czytanie klasyków, gdyż dzisiejszy tekst nie jest tekstem stricte filozoficznym, a do tego, charakter notatek jest dość mocno „techniczny”. Jednakże swego czasu popełniłem je, zatem głupio byłoby się nie podzielić skromnymi efektami mojej pracy. Poniżej krótki zarys „Twierdzy wewnętrznej” autorstwa św. Teresy z Avili


Mieszkanie 1

– zaczynamy od poznawania siebie – jesteśmy głusi i nie możemy odpowiedzieć na wezwanie Boga
– rodzi się w nas głód więcej – 'wielkie pragnienia’
– dramat grzechu to jest niszczenie piękna ludzkiej duszy, a walka z grzechem to jest wydobywanie piękna na powrót (antropologia pozytywna)

Mieszkanie 2

– już nie jesteśmy głusi, ale nie potrafimy odpowiedzieć. Aczkolwiek coś nas zaczyna poruszać głębiej – rośnie napięcie, duchowość nas pociąga
– zaczyna się konflikt – zewnętrzne <> wewnętrzne
– słowo klucz – 'wytrwałość’, bo upadki się pojawiają non stop (rozbuchana zachłanność w każdym aspekcie)
– podkreślenie znaczenia relacji z innymi na tej samej drodze, ale też relacji z Bogiem
– jesteśmy w walce, ale nie należy przesadzić z tą agresją – potraktujmy siebie łagodnie

Mieszkanie 3

– już słyszymy i odpowiadamy
– już nawet coś wychodzi – masa ludzi jest na tym etapie (wymaga skupienia samego siebie)
– po ciągłej walce w poprzednich etapach coś w końcu nam wyszło i rodzi się PYCHA
– przydaje się tutaj przewodnik duchowy – gdyż sami jesteśmy biased i nie potrafimy za bardzo pójść dalej
– trzeba przyznać się przed samym sobą – samemu nic się nie zrobi i potrzeba bojaźni bożej. Trzeba zaufać Bogu.

Mieszkanie 4

– 'nowicjat mistyka’ – zamykamy etap ascetyczny – przechodzimy od zewnątrz do wewnątrz (głównie)
– 'modlitwa skupienia’ polega na skupieniu bardziej w pojęciu 'uważności’ i akceptacji na Boga, niż na focusie. Zdarza się tylko przez moment, a do tego często nie w trakcie modlitwy, ale gdzie indziej.
– istnieje pokusa, aby próbować samemu wejść w ten stan mistyczny – racjonalnie i pchając – ale to tak nie działa. Wymaga otwartości i bojaźni.
– 'bardziej kochać niż rozmyślać’ – intelekt trzeba odwiesić na kołek i dać się porwać – trzeba przełamać lęk i porzucić to, co znane.

Mieszkanie 5

– metafora jedwabnika i narodziny motyla dzięki pokarmowi danemu z zewnątrz. Larwa, robak, musi umrzeć (to jest nasza miłość własna) – by wzlecieć wyżej
– odkrywamy, że Bóg chce nam dać więcej i odkrywamy, żę ciągle dostajemy
– 'modlitwa zjednoczenia’ – wola moja zlewa się z wolą Boga

Mieszkanie 6

– jest się już wysoko, ale wciąż istnieje szansa, że się zacznie dostawać po dupie od życia. Aczkolwiek też czasem słyszy się dobre rzeczy, ale cloue programu tutaj to NIE ZWAŻAĆ NA JEDNO I DRUGIE. Złe napomnienia to okazja do zaprawiania się w cnocie i obdarzania obmówców jeszcze większą miłością.
– cierpi się fizycznie, ale głównie duchowo (oschłością). Wyprowadza z tego tylko Bóg, nikt inny. I dostaje się wtedy 'rozkoszny ból łaski’.
– Dwa rozdziały, że wszystko pochodzi od Boga

Mieszkanie 7

– to mieszkanie jest ostatnie i tak naprawdę czytam to trochę po jogiczno/buddyjsko/wschodniemu – jakby się dusza w pełni wyzwoliła z zasłon/cienia, które jej tę wewnętrzną światłość zasłaniały
– dusza tutaj niejako zanika – 'Nie troszczy się o siebie, cokolwiek by na nią przyjść mogło i w tak zupełnym żyje zapomnieniu o sobie, jakby jej nie było.’
– rozum nie ma tu czego szukać – czasem raptem złapie jakiś powidok – mieszkania się doświadcza
– 'To jest, córki, kres modlitwy. Do tego ma służyć i to małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny.’

Oparte na WordPress & Theme by Anders Norén